Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Jul 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Jul 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Jun 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Aug 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Feb 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Feb 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Jan 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Sep 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Aug 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Aug 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Apr 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Jun 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    May 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Feb 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Jan 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Apr 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Nov 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Jan 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Dec 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Nov 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Nov 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Nov 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Sep 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Oct 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Sep 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Aug 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Aug 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Apr 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Apr 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Feb 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Dec 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    May 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Jan 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Oct 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Sep 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Dec 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Mongolia, Podróż

Rozdział 5 – Ułan Bator, Mongolia

posted by Aleksandra Wisniewska
Sep 12, 2018 2052 0 0
Share

Przejście graniczne Rosja-Mongolia. W chaosie do okienka celniczego przytłacza nas pchająca się z każdej strony masa ciał, wymachująca frenetycznie paszportami.

Po walce o życie i pieczątki wracamy do samochodu, gdzie czeka bardzo oficjalnie i poważnie wyglądający mundurowy. Ręką uzbrojoną w białą rękawiczkę i lustro na długim wysięgniku sprawdza podwozie samochodu. Co ciekawe, podwozie bardziej go interesuje niż zawartość zapchanego plastykowego pudłami bagażnika. Nie oponujemy. Czekamy grzecznie w ciszy.

– Jedziecie do Ułan Bator? Mogę się zabrać z wami? – nagle zagaduje nas po angielsku dźwięczny głos młodej Ukrainki.

Branie autostopowicza na przejściu granicznym? Człowiek uczy się całe życie.

Z Rosji wyjeżdżamy we dwoje, ale do Mongolii wjeżdżamy już we czwórkę. Jak brać autostopowiczów to na bogato! Przed samym szlabanem strony mongolskiej dołącza do nas jeszcze Polak, również zmierzający do stolicy.

Goście sadowią się wygodnie w salonie karetki i w drogę! Na spotkanie wielkiej mongolskiej przygody!

Dwieście metrów dalej okazuje się, że któryś z celników nie podbił jakiegoś świstka tak, jak trzeba.

Wracamy do chaosu ciał, paszportów i papierków.

Po sześciu godzinach przeprawy przez granicę energii wystarcza nam tylko na dokulanie się do najbliższej przygranicznej restauracji. Naprzeciw wychodzi nam krępa, leciwa kucharka z burzą pięknych, czarnych loków i z miną znawcy poleca słodki barszcz czerwony i kwaśną okroszkę dla pań, dla panów zaś podane na skwierczącej tłuszczem, żelaznej tacy mięso z jajkiem. Cholesterolowe niebo w gębie.

Godzina szesnasta. Do Ułan Bator 350 kilometrów – nie najgorzej. Biorąc pod uwagę, że wąska, ale asfaltowa taśma w miarę dobrym stanie ciągnie się do samej stolicy, cel osiągniemy za – góra – cztery godziny.

Pierwsze kilometry są rzeczywiście piękne i gładkie. Do tego wiją się wśród soczyście zielonego, nieskończonego morza stepów. Jego zieleń, łączy się z równie bezkresnym błękitem nieba. Niczym nieograniczona przestrzeń. Tylko gdzieniegdzie łyska biel gerów – tradycyjnych namiotów mieszkalnych nomadów i pasterzy. Przy nich – zagrody dla owiec i kóz. Liczna trzoda, raz po raz, zastępuje nam drogę becząco-meczącym, kudłatym korkiem ulicznym. Jest pięknie.

Do czasu aż znienacka pod kołami zaczynają wyskakiwać dziury. Dziury zmieniają się w ziejące nicością wyrwy. Porzucamy podziwianie fantastycznego pejzażu i koncentrujemy się całkowicie na drogowym slalomie. Idzie całkiem nieźle. Do czasu, kiedy zaczyna padać. Błękit nieba zmienia się w szarość brudnego płótna i wreszcie w głęboką czerń, gdy zapada zmrok.

Dalsza część trasy upływa pod znakiem nagłych hamowań, ostrych skrętów, pisku opon i naszych autostopowiczów bezlitośnie miotanych po salonie karetki. Cztery planowane godziny wyciągają się w osiem wypełnionych na zmianę to przekleństwami, to modłami.

Do tego jeszcze te piekielne długie światła! Wszyscy kierowcy, jak jeden mąż, zdają się kompletnie ignorować fakt istnienia świateł mijania i od razu walą snopem długich. Że oślepiają jadących z naprzeciwka? Jadący z naprzeciwka też jadą na długich, więc o co chodzi?

Umordowani i na wpół ślepi do Ułan Bator jednak docieramy.

Stolica jest miastem chaotycznym. Na prawo i lewo wznoszą się budowy, które wyglądają, jakby nie miały pomysłu jak się dalej rozwinąć. Dookoła na wpół ukończonych budynków stoją maszyny wyglądające jak porzucone psy – ktoś je tutaj zostawił i nigdy nie wrócił. Podobne straszydełka są zarówno w centrum miasta, jak i na jego obrzeżach. Prawdopodobnie, większość z nich kiedyś wreszcie zamieni się bloki mieszkalne. Wygląda na to, że zapotrzebowanie jest duże. Z trzech milionów populacji Mongolii, połowa mieszka w Ułan Bator. Do tego dochodzą jeszcze sezonowe miasteczka pojawiające się zimą dookoła stolicy. Na obrzeżach miasta stawia swoje gery tysiące ludzi. Przy stolicy łatwiej im zdobyć pożywienie i opał w czasie mrozów dochodzących do pięćdziesięciu stopni. Tymczasowy wzrost populacji przejawia się między innymi wiszącą nad Ułan Bator ciężką, czarną chmurą smogu.

A jednak z nadejściem wiosny topnieją zarówno masy lodu, jak i ludu, który zawija gery i przeprowadza się na bezbrzeżne stepy i pastwiska, gdzie może wypasać liczną trzodę. Przywiązanie do tradycji pasterskich jest chyba zbyt duże, by kompromitować je na rzecz zamknięcia się w klatce z betonu. Mimo wszelkich udogodnień za tym idących.

Chaos stolicy – jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – jest również jej pozytywną stroną i swoistym znakiem szczególnym. Ulice Ułan Bator są bardzo kosmopolityczne. Nie tylko pod względem mniej lub bardziej zagubionych turystów, ale również usług, które miasto oferuje. Korea i Japonia przodują na rynku zarówno gastronomicznym (restauracje, produkty spożywcze), jak i kosmetycznym (salony piękności, spa, wybielające kremy). Do tego dochodzą przybytki chińskich karaoke i wielkie centra handlowe z najchwytliwszymi markami zachodnimi, stojące zaraz obok maleńkich sklepów osiedlowych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – i bogacz, który lekką ręką jest w stanie wydać miliony tugrików i ubogi backpacker. Ułan Bator to jednocześnie centrum polityczne, finansowe, ekonomiczne i kulturalne, ale w bardzo przystępnym, swojskim wydaniu.

Po kilku dniach w stolicy decydujemy się na krótką wycieczkę za miasto do położonego sześćdziesiąt kilometrów na wschód Tsonjin Boldog. Znów jedziemy zielono-błękitnym pejzażem, który ktoś zapomniał oprawić w ramy. Kiedy wydaje się, że już ładniej być nie może stepy zaczynają falować pagórkami. Między nimi – srebrny kolos. Potężny władca – Dżyngis-chan – na stalowym rumaku. Dla tego, który w XIII wieku zjednoczył Mongolię i uczynił z niej imperium na miarę legend, wzniesiono 40-metrowy pomnik – jego najwyższą konną podobiznę na świecie. Statua stoi w miejscu, gdzie według podań chan znalazł złoty bicz, który zainspirował go do przyszłych podbojów. Sama postać, skierowana jest na wschód, w stronę miejsca urodzenia.

Przez chwilę podziwiamy kolosa z perspektywy mrówki, żeby potem wąziutkimi schodami wdrapać się na koński łeb i maleńki taras widokowy na nim umieszczony. Tarasik może i niepozorny, ale widok rozciągający się z niego – imponujący. Ciężka wata chmur kładzie się na dalekich, szaro-czarnych szczytach górskich. Przed nimi ciągną się łagodne wzgórza i pagórki, których zieleń jaskrawo odcina się od ciemniejących w dali potężnych sióstr. A potem zaczyna zachodzić słońce. Krwawo, strasznie i pięknie. Srebro posągu Dżyngis-chana zamienia się w płonący rubin.

Zapatrzeni w niesamowity zachód słońca zapominamy o drobnym szczególe znalezienia noclegu. Kończy się to nocą spędzoną na czymś, co przypomina kamieniołom.

Następny dzień upływa pod znakiem zaopatrywania się w prowiant na następny miesiąc jazdy po Mongolii. Wynajdujemy w Ułan Bator wielki supermarket i z dziecięcym entuzjazmem buszujemy po półkach. A tam – koreańskie produkty. Oczywiście. Ale obok? Zaraz. Dobrze widzę? Nie zabrałam okularów. Wołam Andrzeja.

– Ogórki konserwowe KOWAR.

Oczy w słup. Buszujemy dalej. Ogórki kiszone KOWAR, leczo KOWAR, sosy do makaronów DAWTONA, Konserwa Turystyczna. Oczy zalewa wodospad łez radości, kiedy docieramy na dział słodyczy. Na pólkach niepodzielnie rządzi MIESZKO.

Niecałe sto kilometrów dalej z asfaltowej drogi zbaczamy w krętą, spękaną słońcem drożynkę, która prowadzi do najmniejszego parku narodowego Mongolii – Chustajn Nuruu. Jest to jedyny park pozarządowy działający na terenie Mongolii. Ten stosunkowo niewielki obszar, pokrywający 506 kilometrów kwadratowych słynie ze swoich starań przywrócenia światu populacji Koni Przewalskiego. Pochodzenie tego zwierzęcia jest tak samo tajemnicze, jak i jego niemal kompletne wyginięcie. Mongołowie nazywają je Takhi – duchy. Jest to ostatni żyjący na wolności dziki koń, który nigdy nie został udomowiony.

W 1879 r. rosyjski generał i geograf – Nikołaj Przewalski – po raz pierwszy zauważył i zebrał materiały dotyczące beżowych, niewielkich, krępych koni z bardzo krótką grzywą i kompletnym brakiem grzywki na czole. Już wtedy – nazwane na jego cześć – Konie Przewalskiego były gatunkiem zagrożonym. W 1900 r. zakrojono szeroką akcję łapania zwierząt i przenoszenia ich do zoo w Europie. Z grupy tej, 13 nadających się do reprodukcji osobników przyczyniło się do odrodzenia gatunku, który w latach 60. został uznany na wolności za wymarły. Obecnie, dzięki ogólnoświatowej współpracy naukowców, udało się odbudować populację dzikich koni w warunkach naturalnych i po Chustajn Nuruu przechadza się niemal 300 Koni Przewalskiego.

Kiedy zachodzące słońce kładzie się złotem na zielonych wzgórzach parku, do wodopoju w dolinach schodzą niewielkie, krępe koniki. Idą leniwie, niespiesznie. Wiedzą, że są u siebie. Chłepcząc wodę z wąskiego strumyka, prychają i parskają zadowolone. Piaskowe łby chodzą żwawo w górę i dół, kiedy odganiają się od uporczywych i dokuczliwych much. Jeśli to za mało, jeden z drugim tarza się w grząskim błocie, oblepiając swoją jasno umaszczoną sierść cienkim pancerzem mazi. Młode pokolenie chudo-nogich źrebaków z donośnym rżeniem idzie w ślady starszych. Pomiędzy końmi, raz po raz, śmigają puszyste kule sierści – świstaki. One również są pod ochroną granic parku Chustajn Nuruu.

Po dwóch dniach spędzonych w towarzystwie „duchów” i świstaków wracamy na trasę właściwą. Kierunek – Karakorum – dawna stolica Imperium Mongolskiego.

Share

Previous

Mongolia - Intymne Rozmowy Obcych Dusz

Next

Dwie Świątynie Posolska

FACEBOOK PAGE

Facebook widget

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
Z okazji Dnia Kota - wszystkie koty Baku 😍🐈🐈‍⬛
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
Follow on Instagram

Search

LEARN MORE

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

You Might Also Like

Mongolia, Natura Ludzka
Aug 29, 2018

Mongolia – Intymne Rozmowy Obcych Dusz

Serce wielkości pięści i bielejąca gąbka płuc. Krwista wątroba leży koło dużego, brązowego żołądka. Obok –...

Read More
0 2
Mongolia, Podróż
Nov 25, 2018

Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia

Po iście rajdowej przeprawie przez rzekę z Doliny Khujirt wyjeżdżamy na taśmę asfaltu. Początkowo jego stan jest...

Read More
0 0

Leave A Comment Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

[🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] Obecnie najczęsts [🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] 
Obecnie najczęstszym pytaniem z jakim się spotykamy jest: „Czy pandemia pokrzyżowała nam plany?”. 

Jasne! 

Według nich, już od ponad sześciu miesięcy mieliśmy przemierzać Afrykę. Prawdopodobnie przejechalibyśmy już zachodnią część, przecięli kontynent i zmierzali wschodnim wybrzeżem w stronę Republiki Południowej Afryki. Stąd mieliśmy promem wysłać „Rafałka” do Argentyny i w 2021 roku zacząć kolejny etap podróży. Tak, żeby wciągu zaplanowanych czterech lat dotrzeć do naszego celu – Alaski.

W zamian za to, już od niemal roku jesteśmy w Portugalii. 

Przez ten czas zdążyliśmy się w tym kraju zakochać bez pamięci – w kuchni, której smaki zmieniają się kalejdoskopowo w zależności od regionu, podobnie jak zmienia się krajobraz i aura. W kulturze i tradycjach, które są barwne, głośne i radosne, tak, jak ludzie Portugalii. Ludzie, którzy przyjmują nas niemal jak rodzinę wszędzie tam, gdzie się pojawiamy.

Tak, pandemia pokrzyżowała nam plany. Na szczęście.

Zatrzymała nas w miejscu na tyle długo, żebyśmy mogli sobie uświadomić, że nasza podróż przestała być podróżą. Stała się życiem. 

Uświadomiliśmy sobie, że cztery lata przerodzą się w cztery następne i następne i następne… Przestaliśmy się stresować niedotrzymanymi terminami przekraczania granic, nieodhaczonymi punktami na liście rzeczy do zobaczenia. Czas, z głównej przeszkody, niedogodności w naszej podróży, przerodził się w największego sprzymierzeńca.

Uziemiając nas, pandemia dała nam możliwość prze-ewaluowania naszych priorytetów. 

Cel jednak wciąż pozostaje bez zmian – Alaska. Wolniej, bardziej świadomie, ale do przodu. 

Zanim jednak ponownie pojawi się możliwość ponownego bezpiecznego przekraczania granic, zabierzemy Was w podróż po wspomnieniach z dwóch minionych lat w trasie… oraz po przepięknej Portugalii.

#portugalia #portugal #regua #altodouro
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
[🇬🇧 ENGLISH IN COMMENTS] - Ależ on piękni [🇬🇧 ENGLISH IN COMMENTS]

- Ależ on pięknie wygląda! 

Pierwszy raz na Monastyr Sumela spojrzeliśmy z oddali mostu doń prowadzącego. Potężna budowla wtulała się w jeszcze potężniejszą górę. Bezpieczna w objęciach ostrych, skalistych stoków lewitowała nad falującym morzem zieleni. 

Według legendy, sama Matka Boska wskazała miejsce, na którym miała być wzniesiona budowla, gdzie spocznie jej ikona, wykonana przez Św. Łukasza. 

Boskie miejsce!

Im bardziej się zbliżaliśmy do monastyru, tym większy podziw w nas wzbudzał. Coraz dokładniej widzieliśmy koronki krużganków, którymi kiedyś spacerowali zakonnicy. Coraz wyraźniej wyobrażaliśmy sobie widoki, które musieli widzieć z okien swoich cel. Bezpiecznie zawieszeni w powietrzu na kamiennej chmurze monastyru.

Z aparatami w gotowości pędzimy do kasy, żeby jak najszybciej móc dokumentować piękno miejsca. Mimo ucha puszczamy uwagi kasjerki, że wejść można owszem, ale trwają teraz roboty renowacyjne. Kiwamy, głowami, że wiemy, że nieważne, że zapłacimy każdą cenę, żeby tylko zobaczyć na żywo obraz, który już wymalowaliśmy sobie w wyobraźni. 

Z palcami drżącymi gotowością naciskania migawki wpadamy na dziedziniec monastyru i …

...stajemy przed gigantycznym rusztowaniem, które zasłania absolutnie wszystko. Nie tylko sam budynek, ale i widok zeń się rozciągający.

Czasami warto wyciszyć nieco wyobraźnię, a wsłuchać się bardziej w słowa kasjerek.

#turkey #turcja #sümela #sümelamanastırı #sumelamonastery #yourshotphotographer
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
“What a gorgeous building!”, we exclaim in uni “What a gorgeous building!”, we exclaim in unison at sight of ancient mud and wood structure. Pale, sun-washed arches of balconies crown the first floor. The ground floor pleases an eye with intricate carvings around the doors and windows. Uneven boards, slanted angles, moss-covered roof – somehow all these imperfections come together in a perfect structure. “It is the 14th-century Amburiq Mosque”, explains our guide. “You see, it is not only one of the oldest mosques in Baltistan but also a symbol of unity. Up until the 16th century, Baltistan was mostly Buddhist. Even though, when in the 14th century Amir Kabir Syed Ali Hamdani – the Persian Sufi – showed up, all the people of the Shigar came together to help him build this mosque. It is a blend of cultures and architectures that you can clearly see in the Kashmiri, Tibetan and Persian patterns, symbols and motifs captured in the building. It is also a symbol and a statement that all the people, no matter the beliefs nor origins, can live together, peacefully side by side. It was created centuries ago, but I believe it is still possible.”
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
#lppathfinders #polishtravelblogs #yourshotphotographer #lpfanphoto #travel #nationalgeographictraveler #instatravel #picoftheday #BBCTravel #natgeo #natgeopl #nationalgeographic #aroundtheworld #magazynpodroze #poznajswiat #kontynenty #magazynkontynenty #lpinstatakeover #prostozpodrozy #polacywpodrozy #culturetrip #pakistan #amburiqmosque #shigar #pakistan #aroundtheworldintheambulance
The town of Shigar looks almost deserted. Shops, b The town of Shigar looks almost deserted. Shops, bazaars and tea houses are closed. There is nearly no one in sight. Only here and there, we can see small groups of people gathered around someone’s house. They skin and portion freshly killed sheep in celebration of Eid al-Adha – the Festival of Sacrifice. We drive through an unusually quiet town watching as people get ready to share the meat with their families, neighbours and the poorest. 
Suddenly, an uproar slits through a silent stillness of Shigar. Hundreds of excited voices rise to the sky only to fall down onto empty streets of the town, echoing between stone houses. The upheaval repeats itself over and over again. It gets louder as we drive nearer to the dirt square surrounded by stone walls. Perched on their top, are men in all ages – from few-year old boys to silver-haired gentlemen leaning on the walking stick. All of them gaze hypnotized at the centre of the dirt square.
And there, there is a war. Men on horses charge towards each other shouting. Their mounts glisten from sweat. Clusters of sand shoot out from under their hooves, while the men sitting atop fight with wooden poles for a tiny ball. When one of them succeeds the crowd loses itself in deafening cheer for the winning polo player.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
#lppathfinders #polishtravelblogs #yourshotphotographer #lpfanphoto #travel #nationalgeographictraveler #instatravel #picoftheday #BBCTravel #natgeo #natgeopl #nationalgeographic #aroundtheworld #magazynpodroze #poznajswiat #kontynenty #magazynkontynenty #lpinstatakeover #prostozpodrozy #polacywpodrozy #culturetrip #shigarvalley #polo #pakistan #aroundtheworldintheambulance
Follow on Instagram
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Back top