Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Jul 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Jul 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Jun 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Aug 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Feb 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Feb 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Jan 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Sep 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Aug 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Aug 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Apr 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Jun 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    May 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Feb 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Jan 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Apr 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Nov 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Jan 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Dec 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Nov 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Nov 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Nov 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Sep 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Oct 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Sep 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Aug 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Aug 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Apr 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Apr 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Feb 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Dec 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    May 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Jan 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Oct 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Sep 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Dec 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Iran, Podróż

ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN

posted by Aleksandra Wisniewska
Sep 1, 2019 1303 0 0
Share

Z Kaszan kierujemy się na zachód do trzeciego co do wielkości miasta Iranu – Isfahan. Za czasów dynastii Safawidów (1501-1736) Isfahan było stolicą Persji oraz jednym z największych i najpiękniejszych miast na świecie.

Jego gwałtowny rozkwit sprawił, że stało się atrakcyjnym miejscem dla emigrantów z rejonu Kaukazu, m.in. Armenii. Po dziś dzień w Isfahan istnieje dzielnica ormiańska z ormiańskimi sklepami oraz chrześcijańskimi kościołami, którą uważa się za jedną z najstarszych i największych na świecie.

Z Isfahan bardzo silnie związane są losy Polaków. W czasie II Wojny Światowej wraz z Armią Andersa uciekającą z ZSRR trafiło tutaj ponad 2.5 tysiąca polskich dzieci. Zapewniono im schronienie, wyżywienie, opiekę oraz edukację. Specjalnie dla nich powstawały polskie szkoły. O skali obecności małych Polaków najlepiej świadczy nieoficjalna nazwa Isfahan z tamtego okresu – „miasto polskich dzieci”. Dziś już niewiele pozostało ze śladów polskiej obecności w mieście.

Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Isfahan jest ogromny plac z przełomu XVI i XVII wieku, zwany Placem Imama. To właśnie w stronę skweru wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO kierujemy pierwsze kroki. Jego potężna przestrzeń (niemal 90 tysięcy metrów kwadratowych), poprzecinana wypielęgnowanymi trawnikami i fontannami ze skrzącą się w słońcu wodą wprawia nas w czysty zachwyt. Podobnie jak otaczające go z czterech stron majestatyczne budowle i siatka ciągnącego się pod arkadami bazaru.

W południowej części placu znajduje się Meczet Imama, który góruje nad miejscem wspaniałą lazurową kopułą i strzelającymi w niebo 42-metrowymi minaretami. Cała budowla zdobiona jest przepięknymi siedmiokolorowymi mozaikami oraz przypominającymi ceramiczne stalaktyty ornamentami mukarnas. Zachodnią stronę placu dominuje Pałac Ali Qapu. W sześciopiętrowej konstrukcji znajduje się między innymi sala muzyczna słynąca z licznych nisz zdobionych w stylu mukarnas. Ich główną funkcją nie była jednak dekoracja, lecz tworzenie odpowiedniej akustyki dla odbywających się tu koncertów i bankietów. We wschodniej części skweru znajduje się kolejna świątynia – Meczet Szejka Lotfollah. Historycznie jest to pierwsza budowla wzniesiona na Placu Imama. O ile Meczet Imama pełnił funkcję świątyni otwartej dla ludu, o tyle Meczet Szejka Lotofollah przeznaczony był jedynie dla rodziny królewskiej. Z tego też powodu meczet jest o wile bardziej niepozorny i nie posiada minaretów, służących zlokalizowaniu świątyni. Aby chronić kobiety z królewskiego haremu przed wzrokiem postronnych, szach nakazał konstrukcję podziemnego tunelu biegnącego z pałacu do meczetu. O ile dziś świątynia otwarta jest dla wszystkich, o tyle tunel jest zamknięty dla użytku publicznego. Północną stronę placu zajmuje Wielki Bazar Isfahan. W jego ukrytych pod arkadami sklepikach królują dywany i kilimy. Kiedy mijamy ich przeszklone witryny, sprzedawcy raz po raz zapraszają nas, by podziwiać przebogaty asortyment. Za każdym razem goszczą nas herbatą i poczęstunkiem z ciastek albo orzechów z miodem. Cierpliwie pokazują różne rodzaje dywanów, tłumaczą technikę ich wykonania i miejsce pochodzenia. Nawet jeśli nie dochodzi do transakcji, cieszą się, że mogli z kimś podzielić się swoją wiedzą i perskimi tradycjami tkania dywanów. Dywanów przepięknych w swojej ornamentyce, strukturze i jakości.

Po południu udajemy się do armeńskiej dzielnicy, gdzie wznosi się, ukończona w połowie XVII wieku chrześcijańska Katedra Świętego Zbawiciela. Budowla jest ciekawym połączeniem elementów architektury perskiej (kopuła świątynna właściwa dla meczetów) oraz tych, spotykanych w tradycyjnej architekturze sakralnej zachodnich kościołów (obecność absydy i prezbiterium). Mimo że, fasada kościoła nie wyróżnia się szczególną ornamentyką, jej wnętrze zachwyca przepychem złota i barwnych fresków. Przedstawiają one między innymi historię stworzenia świata, wygnania człowieka z raju oraz sceny z życia Jezusa. Ponieważ jest początek stycznia, przed kościołem stoi jeszcze szopka bożonarodzeniowa. Jej drewniana struktura zaraz obok ubranej choinki odbija się w nas poważną melancholią i tęsknotą za rodzinną atmosferą świąt.

Żeby przegonić smutki, przenosimy się w okolice Mostu Si-o-se-pol, czyli Mostu Trzydziestu Trzech Przęseł. Jest to największy most przerzucony przez rzekę Zayanderud. A raczej to, co po niej zostało po dekadach zmian klimatycznych i susz nękających Wyżynę Irańską. Potężna struktura została wzniesiona na początku XVII wieku przy użyciu typowych dla tej epoki budulców – suszonej cegły, wapienia oraz specyficznej zaprawy murarskiej sarooj. Ten bardzo odporny na wodę materiał składa się z mieszanki wapienia, gliny, słomy oraz białka jajek. Kiedyś Si-o-se-pol służył również jako tama dla wzburzonych wód rzeki Zayanderud. Dziś przechadzamy się suchą stopą po jej korycie spieczonym słońcem. Układanka spękanych kawałków błota z rzędem porzuconych rowerów wodnych w kształcie łabędzi robi straszne wrażenie i zmusza do zastanowienia się nad tym, jak długo planeta jeszcze wytrzyma nasze nadużywanie jej dobroci.

Pytanie to podwaja gwałtowna burza piaskowa, kalecząca karoserię i szyby naszej karetki, kiedy z Isfahan przemieszczamy się do jednego z najsuchszych miast w Iranie – Jazd. Pustynne otoczenie miasta wpłynęło również na jego specyficzną architekturę, której Jazd zawdzięcza swoją nieoficjalną nazwę – „miasto łapaczy wiatru”. Badgiry to wieże, posiadające u szczytu otwory, przez które wpada wiatr. Przemieszczając się kominem wieży w dół, chłodzi główne pomieszczenie domu. Niektóre domostwa posiadają zbiorniki wodne połączone z „łapaczami wiatru”. Powietrze, wpadające przez badgir chłodzi wodę, która później rozprowadzana jest siecią kanałów po całym domu. Największe skupisko pięknych badgirów jest w starym mieście Jazd, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W całości zbudowane z adobe, wraz z labiryntem wąskich uliczek pomiędzy rdzawo-brunatnymi budynkami, których konstrukcje sięgają V wieku, wygląda, jakby wyrastało wprost z piasków otaczającej je pustyni.

Innym sposobem dostosowania się miasta do pustynnego klimatu było wykorzystanie wody z pobliskich gór. W tym celu zbudowano sieć podziemnych kanałów, które doprowadzały wodę do Jazd. Liczącą 4000 lat historię techniki, funkcjonowanie kanałów kanat oraz sposoby magazynowania życiodajnej cieczy szczegółowo przedstawiają ekspozycje w Muzeum Wody. Mieści się ono zaledwie 150 metrów od Kompleksu Amira Chakhmaq, położonego przy placu o tej samej nazwie. Plac otaczają dwupiętrowe krużganki, przypominające budowle bajkowego zamku. Schodzą się one u głównego punktu placu. Tu, pomiędzy strzelistymi minaretami, wspinają się na trzy kondygnacje, dekorowane lazurową mozaiką. Z nadejściem zmroku, każde z łukowatych sklepień nisz krużgankowych podświetlone jest ciepłą pomarańczową poświatą, która przemienia kompleks w iście bajkowe zjawisko. Brukowany Plac Amira Chakhmaq z rozłożystymi rabatami kwiatów, fontannami i koronką bajkowych krużganków jest zdecydowanie naszym ulubionym miejscem w Jazd. To tu wracamy z wycieczek po mieście na słodkie pistacjowe lody czy tar halva – „wilgotną” odmianę chałwy z mąki ryżowej, mielonego kardamonu i masła, słodzoną syropem szafranowym z dodatkiem wody różanej.

Jedna z takich wycieczek zabiera nas do Świątyni Ognia Jazd (Yazd Atash Behram). W czasach ery Sasanidów (224–651) Jazd był ośrodkiem religii zaratusztriańskiej. Nawet po arabskim podboju Iranu w VII wieku miastu (za odpowiednią regularną odpłatą) pozwolono pozostać przy niemuzułmańskiej wierze. Islam przyjmował się w Jazd stopniowo i mimo że z czasem większość mieszkańców przekonwertowała się, do tej pory istnieje tu spory odsetek wyznawców zaratusztrianizmu. W 1934 roku dla wiernych została wybudowana nowoczesna świątynia, do której sprowadzono płonący nieustannie od 470 roku święty ogień. Po dziś dzień kapłani bacznie pilnują, by nie wygasł. Ogień w zaratusztrianizmie jest najczystszym tworem Ahura Mazdy – Pana Mądrości, najwyższego i jedynego boga religii. Wyznawcy wierzą, że im dłużej pali się czczony ogień, tym świętszy się staje, zyskując większą moc uzdrawiania i spełniania modlitw.

Po kilku dniach spędzonych w Jazd kierujemy się w stronę legendarnego Persepolis. Zanim jednak do niego dotrzemy, zatrzymujemy się w nekropolii doliny gór Zagros, których ściany kryją ostatnie miejsce spoczynku perskich królów z dynastii Achmenidów (550 – 330 r. p.n.e.). Groby Dariusza Wielkiego, Kserksesa I, Artakserksesa i Dariusza II znajdują się w wykutych w zboczu komnatach, umieszczonych na dość pokaźnej wysokości. Odrzwia komnat grobowych ozdobione są kutymi w kamieniu ornamentami oraz płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny z życia królów.

Zaledwie 10 kilometrów na południe znajdują się pozostałości ceremonialnej stolicy Imperium Achmenidów – Persepolis. Przepyszny kompleks z halami pałacowymi, audiencyjnymi, ze skarbcem, kwaterami wojskowymi i potężnymi stajniami został splądrowany i niemal doszczętnie zniszczony przez Aleksandra Wielkiego. Jedna z legend głosi, że Macedończyk spalił miejsce w pijackim amoku świętowania zwycięstwa nad Persami. Historycy jednak uważają, że ogień został podłożony w zemście za zniszczenie świątyń greckich w czasie wojen grecko-perskich.

Mimo że po świetności Persepolis zostało tylko echo, jest to echo ogłuszające potęgą. Pozostałości miejsca wyglądają, jakby wylewały się wprost z Góry Rahmat („Góra Miłosierdzia”). Prowadzą do nich szerokie stopnie, po których konno – by nie uchybić swojemu statusowi – wjeżdżali wielcy możnowładcy perscy. Główny, wapienny taras kompleksu wypełniony jest misternie rzeźbionymi kolumnami. Mityczne stworzenia u ich szczytu miały strzec przepysznego złotem i klejnotami Persepolis, ale – jak pokazuje historia – nawet one nie były w stanie stawić czoła Aleksandrowi Niezwyciężonemu.

Nasz spacer po alejkach Persepolis urozmaicany jest raz po raz przez chętnych do pogawędek Irańczyków. Opowiadają nam historię miejsca, dopytują się, skąd jesteśmy i jak podoba nam się ich kraj. Czasami chcą po prostu poćwiczyć swój angielski, a czasem tylko pstryknąć pamiątkowe zdjęcie. Bez przerwy zapraszają, byśmy z nimi piknikowali, bo Irańczycy uwielbiają pikniki i przebywanie na łonie natury. Całe rodziny ucztujące na porozkładanych kocach można znaleźć w każdym parku, na każdym skwerze, a nawet na kole zieleni w samym środku ronda czy trawniku oddzielającym przeciwległe pasy drogi szybkiego ruchu. Każde miejsce jest dobre na piknik – narodowe hobby Irańczyków. Z zaproszeń niestety nie możemy skorzystać, ponieważ czeka już na nas miasto poetów, ogrodów i słowików – Sziraz.

Share

Previous

ROZDZIAŁ 21 - KASZAN, IRAN

Next

Anioł stróż z kałasznikowem

FACEBOOK PAGE

Facebook widget

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
Z okazji Dnia Kota - wszystkie koty Baku 😍🐈🐈‍⬛
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
Follow on Instagram

Search

LEARN MORE

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

You Might Also Like

Mongolia, Podróż
Dec 26, 2018

Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia

Po całej akcji z wykopywaniem naszego nieszczęsnego kampera, zatrzymaliśmy się w mongolskim raju. Niezbyt szeroki,...

Read More
0 0
Azerbejdżan, Podróż
Jul 21, 2019

ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN

Pierwsza dłuższa podróż poza okolice Baku niesie nas poprzez złoto-rude stepy. Więcej niż uśpionej zimą,...

Read More
0 0

Leave A Comment Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
[🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] Mówią, że człow [🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS]

Mówią, że człowiek uczy się na błędach.

W lipcu 2019 roku przejechaliśmy Indie. Według map pogodowych była to wtedy najgorętsza część globu.

W ciągu dnia, w ponad 45-stopniowym upale, karetka zmieniała się w piekarnik. Nie chłodziła jej nocna bryza, bo takowa nie istniała. „Chłód” nocy oscylował w granicach 35°C.

Przegrzewało się absolutnie wszystko – od paneli słonecznych, przez gniazdka elektryczne, po piszących te słowa.

Wtedy zapadła decyzja – upałom mówimy stanowcze nie!

I w ten oto sposób, dwa miesiące później znaleźliśmy się na irańskiej pustyni Lut. W miejscu, gdzie NASA sukcesywnie odnotowywała najwyższe na świecie temperatury podłoża sięgające 70 stopni.

Nie, nie doświadczyliśmy ich.

Ale podeszwy butów parzyły od spieczonej słońcem czerwonej ziemi. Słońce wylewało się na nas żarem płynnego złota. Nagości oślepiająco błękitnego nieba nie przysłoniła żadna chmurka. Nawet dla przyzwoitości.

Było piekielnie gorąco.

I piekielnie pięknie.

Jest w podróżnikach jakaś taka przekora – kiedy rozum mówi „nie!”, niespokojna dusza woła „oj tam!”. Cały czas nie do końca ją rozumiemy. Nie wiemy, skąd się bierze. Ale jest. Uwiera, irytuje i nie uspokoi się, dopóki nie dopnie swego. Jest odrobinę szalona, kapkę nierozsądna, ździebko lekkomyślna.

Bez niej nie byłoby tej podróży.

#iran #lutdesert #pustynialut #pustynia #desert
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
Follow on Instagram
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Back top