Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Jul 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Jul 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Jun 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Aug 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Feb 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Feb 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Jan 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Sep 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Aug 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Aug 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Apr 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Jun 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    May 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Feb 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Jan 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Apr 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Nov 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Jan 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Dec 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Nov 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Nov 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Nov 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Sep 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Oct 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Sep 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Aug 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Aug 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Apr 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Apr 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Feb 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Dec 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    May 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Jan 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Oct 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Sep 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Dec 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Azerbejdżan, Podróż

ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN

posted by Aleksandra Wisniewska
Jul 14, 2019 1875 0 2
Share

Godzina 6 rano. Kamperem stojącym na gigantycznym parkingu zaraz przy zatoce Baku buja na wszelkie strony.

Dziś i tak nie jest najgorzej. Podmuchy wiatru dochodzą „jedynie” do 70 km/h. Dwa dni wcześniej było około 100. Słusznie jedna z pieszczotliwych nazw określa Baku jako „Wietrzne Miasto”.

Dopijamy gorącą kawę, zanim zdąży wychlupnąć się z kubków i ruszamy na objazd Azerbejdżanu.

Pierwszy przystanek – błotnisty wulkan. Wulkany, zwane przez miejscowych „szarymi górami”, są maziowatym złotem kraju. Z 800 istniejących na całym globie, aż 350 znajduje się na jego terenie. Cała zatoka roi się od tych podwodnych. My jednak obieramy sobie za cel jeden z łatwiejszych – naziemny i położony zaledwie na obrzeżach Baku.

Europejską elegancję stolicy zostawiamy we wstecznym lusterku. Za jej granicą pejzaż zmienia się diametralnie. Neoklasyczne kamienice zostają zastąpione przez połączone w gromadki osiedli sześciany domków rodzinnych. Proste, skromne, z większym lub mniejszym ogródkiem, teraz, w czasie zimy kompletnie obumarłym. Zamiast lśniących nowoczesnością, szkłem i metalem strzelistych budynków mijamy mrowia maleńkich sklepików. Ich znaczącą większość stanowią rzeźnie. Owce, kozy uwiązane do schodów przed sklepikami czekają w beznadziei na dopełnienie swojego losu. Na ich i naszych oczach, rzeźnicy ubijają, skórują i ćwiartują mięso. Między nogami plączą im się psy przybłędy, czekając na miłosierny ochłap. Cały proces odbywa się bezpośrednio nad kurzem asfaltu, który przemierzamy.

Mijamy place podmiejskich fabryk. Za konturem jednej z nich czerwony punkcik naszej nawigacji wskazuje, że dotarliśmy do celu. Jeszcze tylko krótka wspinaczka na wzgórze i jesteśmy na miejscu.

Przed nami rozciąga się olbrzymia przestrzeń pokryta śmieciami. Ich swąd łączy się z duszącym odorem lepkiego błota, w które zapadamy się po kostki. Nie chcąc uznać porażki, uparcie kręcimy się po wzgórzu, zaglądając za kolejne pagórki błota i śmieci. Za jednym z nich wpadamy na odzianego w waciak jegomościa, który głośnym okrzykiem daje wyraz swojego zaskoczenia naszą tutaj obecnością.

– O matko! Aleście mnie przestraszyli! – woła mężczyzna, bezskutecznie odganiając cętkowaną, umorusaną błotem sukę łaszącą mu się do nogi.
– Przepraszamy bardzo. Szukamy wulkanu błotnistego. Mapa mówi, że to gdzieś tu.
– E! Gdzie tam! Już dwa lata będzie, jak wysechł. A te wasze mapy to do (tu pada wiadoma część ciała) są! W tym miesiącu już chyba z dziesięć osób na to śmietnisko zaprowadziły.

Cętkowana suka, niepomna na nasze fiasko, radośnie odprowadza nas do samochodu. W nagrodę za jej towarzystwo dostaje garść suchej karmy, którą wozimy na wypadek podobnych spotkań. Chowana na śmietnikowych odpadach, pojęcia nie ma co z nią zrobić. Zanim jednak odjedziemy, jest już na etapie nieufnego ciamkania pachnących mięsem kostek.

Poranną porażkę zapijamy herbatą w pobliskiej czajkanie i ruszamy do kolejnego punktu – „Płonącej Góry” Yanar Dag.

Azerbejdżan zwany jest „Krainą Ognia”. Swoje miano zawdzięcza położeniu w okolicy o wysokim natężeniu gazów naturalnych. Od tysięcy lat przenikają one na powierzchnię przez porowatą strukturę piaskowców Półwyspu Apszerońskiego, na którym leży Azerbejdżan.

Sam Yanar Dag jest w miarę nowy. Jego odkrycie w latach 50. XX wieku przypisuje się pasterzowi, który przez przypadek rozniecił ogień w pobliżu skały. Od tamtej pory, jęzory płomieni nieprzerwanie liżą powierzchnię kamienia. Nawet nici rzek położone w pobliżu Yanar Dag przesiąknięte są gazem. Wykorzystują to miejscowi, którzy uczynili z nich destynacje kąpieli leczniczych. Wszystko to jednak przy zachowaniu najwyższego stopnia ostrożności przeciwpożarowej. Przez jedną nieopatrzną iskrę bowiem, w ogniu stanąć może cała rzeka.

Wiatr, który niemiłosiernie szarpał nami z rana, ucichł nieco w czasie poszukiwań błotnistego wulkanu. Teraz jednak znów tarmosi poły kurtek i zrywa z głów kaptury. Porywa do szalonego tańca złoto-pomarańczowe płomienie wypełzające ze skały. Czasami wyrzuca je wysoko w górę, parząc twarze zebranych dookoła ludzi. Czasem przygniata je z impetem do ziemi. Kiedy wydaje się, że wieczny ogień już, już zostanie unicestwiony przez współ-żywioł, nowe płomienie pojawiają się w dalszych zakątkach skały.

Patrzymy na zjawisko jak zahipnotyzowani. Znamy całą jego fizykę. Naturalny gaz sączący się z ziemi i karmiący się nim ogień. Znamy całą naukę za nim stojącą. A mimo wszystko jest magiczne. Złote płomienie, liżące okopconą czerń skały. Wpatrujemy się w nie dopóty, dopóki gorąc ognia nie sięgnie naszych twarzy. Dopóki nie wyciśnie z oczu łez. Im bardziej się wpatrujemy, tym bardziej znika nauka i fizyka. Konsumuje je wieczny ogień, zostawiając tylko uczucie zachwytu pierwotnego w swej szczerości.

Prawdopodobnie tak samo czuli się zaratusztrianie, którzy przed wiekami czcili ogień jako uosobienie boga Ahura Mazda. Mówi się, że sięgająca I wieku p.n.e. religia, jest prawdziwie ekologiczna. Według niej najwyższy szacunek należy się każdemu z żywiołów. Wierzyli w to do tego stopnia, że zmarłych nie grzebali w ziemi, by ich szczątki nie zanieczyszczały jej. Zamiast tego zostawiali ciała na wysokich wieżach, zwanych Wieżami Milczenia, gdzie rozszarpywały je drapieżne ptaki. W ten sposób zmarły nawet po śmierci przyczyniał się do przetrwania innych gatunków i spełniając swój ostatni dobry uczynek, powracał do stwórcy.

Inne aspekty zaratusztrianizmu – m.in. jeden bóg – stwórca świata, czynienie, mówienie i myślenie o dobru, sąd ostateczny, zmartwychwstanie – dają podwaliny niektórych religii, które znamy obecnie. Dlatego też historycy do tej pory nie mogą dojść do porozumienia, której z nich przypisać położoną w miasteczku Surakhani świątynię Ateszgah – „Ognistą Świątynię Baku”. Obecnie przyjmuje się, że jej budowniczymi mogli być hindusi, sikhowie lub zaratusztrianie właśnie. Za każdą z teorii stoją mocne fakty jak starożytne inskrypcje poniekąd identyfikujące budowniczych oraz historycznie udokumentowane migracje hindusów, sikhów i zaratusztrian w regionie Półwyspu Apszerońskiego na przełomie XVII i XVIII wieku.

Faktem niezaprzeczalnym jest natomiast, że kompleks świątynny imponuje. Jego kamienne masywne struktury z miejsca wzbudzają podziw. Szeroki podwórzec zamknięty pomiędzy ośmioma potężnymi murami, maleńkie cele, gdzie wieki temu medytowali i modlili się wyznawcy. I palący się pośrodku ogień, którego strzegli dniem i nocą.

Ich starania w zderzeniu z cywilizacją okazały się jednak fiaskiem. Odwierty, wydobycie na szeroką skalę ropy i gazu prowadzone w rejonie świątyni doprowadziły do tego, że w 1969 naturalnie płonący ogień zgasł. Teraz płonie on tylko dzięki sztucznemu, pozbawionemu duszy i romantyzmu gazociągowi z Baku.

Mury Ateszgah zostawiamy pełni melancholii i szczerej nadziei, że podobny los nie spotka płonącej skały Yanar Dag. Tymczasem kierujemy karetkę w stronę innych niesamowitych skał. Jedziemy do Qobustanu, którego jaskinie pokryte są prehistorycznymi petroglifami.

Share

Previous

ROZDZIAŁ 15 - BAKU, AZERBEJDŻAN

Next

ROZDZIAŁ 17 - GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN

FACEBOOK PAGE

Facebook widget

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
Z okazji Dnia Kota - wszystkie koty Baku 😍🐈🐈‍⬛
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
Follow on Instagram

Search

LEARN MORE

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

You Might Also Like

Podróż, Rosja
Aug 21, 2018

Rozdział 4 – Buriacja, Rosja

Z nowymi oponami i w naprawionym samochodzie trafiamy do Irkucka. W stolicy Syberii wschodniej zabawiamy tylko...

Read More
0 0
Kazachstan, Podróż
Jan 11, 2019

Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan

Z Mongolii wjeżdżamy wprost na Trakt Czujski. Gdyby nie to, że pod naszymi kołami wije się gładki jak stół asfalt,...

Read More
0 0

Comments

2 Comments
  1. posted by
    Marcin
    May 25, 2020 Reply

    Pięknie opisujecie miejsca odwiedzone,przez chwile tam byłem….dziękuje.

    • posted by
      Aleksandra Tofil
      Sep 9, 2020 Reply

      To my dziękujemy za tak przemiłe słowa 🙂 i zapraszamy do dalszego wspólnego podróżowania 🙂

Leave A Comment Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
[🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] Mówią, że człow [🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS]

Mówią, że człowiek uczy się na błędach.

W lipcu 2019 roku przejechaliśmy Indie. Według map pogodowych była to wtedy najgorętsza część globu.

W ciągu dnia, w ponad 45-stopniowym upale, karetka zmieniała się w piekarnik. Nie chłodziła jej nocna bryza, bo takowa nie istniała. „Chłód” nocy oscylował w granicach 35°C.

Przegrzewało się absolutnie wszystko – od paneli słonecznych, przez gniazdka elektryczne, po piszących te słowa.

Wtedy zapadła decyzja – upałom mówimy stanowcze nie!

I w ten oto sposób, dwa miesiące później znaleźliśmy się na irańskiej pustyni Lut. W miejscu, gdzie NASA sukcesywnie odnotowywała najwyższe na świecie temperatury podłoża sięgające 70 stopni.

Nie, nie doświadczyliśmy ich.

Ale podeszwy butów parzyły od spieczonej słońcem czerwonej ziemi. Słońce wylewało się na nas żarem płynnego złota. Nagości oślepiająco błękitnego nieba nie przysłoniła żadna chmurka. Nawet dla przyzwoitości.

Było piekielnie gorąco.

I piekielnie pięknie.

Jest w podróżnikach jakaś taka przekora – kiedy rozum mówi „nie!”, niespokojna dusza woła „oj tam!”. Cały czas nie do końca ją rozumiemy. Nie wiemy, skąd się bierze. Ale jest. Uwiera, irytuje i nie uspokoi się, dopóki nie dopnie swego. Jest odrobinę szalona, kapkę nierozsądna, ździebko lekkomyślna.

Bez niej nie byłoby tej podróży.

#iran #lutdesert #pustynialut #pustynia #desert
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
Follow on Instagram
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Back top