Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Jul 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Jul 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Jun 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Aug 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Feb 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Feb 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Jan 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Sep 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Aug 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Aug 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Apr 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Jun 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    May 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Feb 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Jan 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Apr 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Nov 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Jan 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Dec 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Nov 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Nov 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Nov 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Sep 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Oct 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Sep 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Aug 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Aug 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Apr 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Apr 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Feb 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Dec 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    May 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Jan 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Oct 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Sep 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Dec 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Chiny, Planeta Ziemia

Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść

posted by Aleksandra Wisniewska
Feb 12, 2017 3755 0 0
Share

Maleńka górska wioska. Wąskie uliczki tylko gdzieniegdzie zaszczycone są plamą asfaltu. Reszta to żwir i piach.

Przed urokliwymi i wiekowymi kamiennymi domkami soczyście zielenią się nagie krzaki kukurydz. Zaraz obok suszą się owoce poukładane w wysokie, schludne stosy. Przed kukurydzianym ogrodem – niski murek z piętrzących się jeden na drugim kamieni i głazików. W tle masywne i majestatyczne pasmo gór. Mgła chmur snuje się między ich czarnymi szczytami.

Wioska to punkt startowy. Ze śpiworami i karimatami kolebiącymi się u plecaków nasza grupa rusza na Wielki Mur Chiński. Zaczyna się niepozornie. Marsz żwawym krokiem między niekończącą się zielenią pól i poletek. Płaska, wygodna dróżka zachęca do rozmów i komentarzy o lekkości trasy. Nieco później pola przechodzą w las, dróżka w kamienistą ścieżynkę, która coraz stromiej pnie się w górę. Zamiast rozmów – przyspieszony oddech.

Kilkanaście metrów dalej drzewa rozstępują się, ukazując wyczekiwany widok. Nie przypomina on jednak panoramy Wielkiego Muru z pocztówek czy zdjęć na kartach magazynów turystycznych. Zamiast idealnie sześciennych zębów fortyfikacji – sypiące się lawiną gruzu kamienie. Zamiast szerokich, gładkich chodników przyjaznym luzackim klapkom i eleganckim szpilkom – poryta, nierówna powierzchnia strasząca widmem potknięć i zbitych kolan. Nierestaurowana część Muru – Jiankou – zachowuje swoją oryginalność i surowość setek ciężkich lat, które przypadły jej w udziale.

Bliskość jednego z architektonicznych cudów świata przepełnia naszą grupę gorączką ekscytacji. Wtem…

– Nie możemy wejść – ktoś z części grupy najbliżej Muru rzuca w naszą stronę.

– Jak to?!

– Nie dadzą drabiny.

Kto nie da? Jakiej drabiny? Wzrokiem podążamy za dłonią wskazującą szczyt ściany. W najwyższym jej miejscu, zaraz nad wydeptaną mnogimi wycieczkami ścieżce, siedzi babuleńka. Kapelusz z wielkim daszkiem osłania jej twarz od coraz mocniej grzejącego słońca, kiedy raz za razem popija sobie herbatę z małego termosu. Poniżej, rozgorączkowany przewodnik zapalczywie dyskutuje z siwym dziadkiem. Upływa kilka minut przepełnionych gestykulacjami i śpiesznie rzucanymi słowami. Wreszcie przewodnik sięga do kieszeni po zwitek banknotów. W tym samym momencie z góry zsuwa się sklecona z drewna drabina. Babcia z dziadziem życzą nam udanej i bezpiecznej wyprawy.

Już pierwsze kroki stawiane na Murze podpowiadają, że wyprawa nie będzie należała do najlżejszych. Chwiejące się sześciany kamieni obsuwają się spod stóp. Resztki stromych schodów wiodą to w górę, to w dół. Wkrótce, schody zmieniają się albo w sunące w dół głazowisko luźnych kamieni albo strzelające w niebo niemal niedostępne ściany. Każdy odcinek skłania do skrupulatnego analizowania wszelkich wystających kamieni, każdej wypustki, których można użyć, jako podporę dla dłoni czy stopy. A potem ścieżka znika. Zostaje tylko resztka ściany fortyfikacyjnej i przyklejony do niej wąziutki pasek wydeptanej ziemi. Z prawej strony mur. Z lewej, ginące między koronami drzew zwalisko kamieni. Wczepieni palcami w pozostałości ściany po prawej stronie, posuwamy się noga za nogą, starając się ignorować ziejącą przepaścią, nieistniejącą stronę lewą.

Kilka godzin później docieramy do naszego noclegu. Jedna z w miarę dobrze zachowanych wieży strażniczych będzie schronieniem na dzisiejszą noc. Pierwszy raz odkąd wyruszyliśmy stoimy na pewnym gruncie. Mimo to, nogi drżą od nieustannego wysiłku i jeszcze od czegoś, co dalekie jest fizycznym doznaniom. Pierwszy raz możemy się zatrzymać i chłonąć fenomen miejsca. Magiczny widok niekończącej się nitki muru, pojawiającej się i ginącej między koronami drzew. Bezkres zieleni lasów, czerni ostrych szczytów górskich i błękitu letniego nieba łączących się ze sobą linią horyzontu. Widok bezcenny z powodu swojego piękna, dzięki fenomenalnie ciężkiej drodze, jaką przeszliśmy cieszy podwójnie.

Nieco ponad godzinę pozostaje do zapadnięcia zmroku. Część z nas rozpierzcha się po niskich korytarzykach i zakamarkach wieży w poszukiwaniu osłoniętego miejsca do spania. Reszta przygotowuje ognisko. Ściany warowni i dach nieba tworzą klimatyczne patio. Wkrótce w jego centrum trzaska ogień odganiając wieczorny chłód. Nagle, zapadający w warowni mrok, rozbrzmiewa okrzykami radości i wiwatów. Tragarze z wioski w dolinie, przynieśli gorącą kolację i zgrzewki zimnego piwa. Nad nami, nocne niebo rozjaśniają fajerwerki. Pozostałości po jednym ze świąt czynią naszą noc jeszcze bardziej magiczną.

Jiankou – niebezpieczne piękno Wielkiego Muru Chińskiego

Wielki Mur Chiński to seria fortyfikacji wybudowana wzdłuż historycznych północnych granic Chin. Rozciąga się od Dandong na wschodzie, do Lop Lake na zachodzie. Łączna długość wszystkich odnóg to ponad 21000km. Mur miał głównie chronić przed najazdami i atakami barbarzyńców Wielkiego Stepu, ale funkcjonował również, jako bariera graniczna, pomagająca kontrolować cło na towary Jedwabnego Szlaku.

Poszczególne części Muru powstawały w różnych czasach i epokach. Najwcześniejsze fortyfikacje datują się na VIIw.p.n.e., a najlepiej zachowane pochodzą z Dynastii Ming (1368 – 1644). Łączna długość tych ostatnich to 8850km, z czego 6259 stanowią ściany właściwe – reszta to naturalne zabezpieczenia w postaci wzgórz, rzek, itd. To w tym okresie powstały również wieżyczki strażnicze (niemal 25 000), z których żołnierze mieli wypatrywać nadciągających nieprzyjacielskich jeźdźców mongolskich. Zaawansowana technika budowlana, wykorzystująca zespolone ze sobą głazy i kamienie, była jednak stosowana w nielicznych częściach Muru (na przykład przy Pekinie – stolicy cesarstwa). Do tej pory można tu zobaczyć odrestaurowane sekcje ze ścianami sięgającymi niemal 8 metrów i szerokimi na 5 metrów chodnikami. Zdecydowaną większość fortyfikacji stanowiły jednak wzmocnienia tworzone z ubitej ziemi i gliny, umacniane gałęziami i otoczone fosą.

Dzisiejsze czasy zastają Wielki Mur Chiński w większości zniszczony. Do jego rozpadu przyczyniają się zarówno czynniki przyrodnicze: silne deszcze rozmywające ubitą ziemię, wiatry erozyjne, jak i ludzkie: wyskubywanie kamyków w ramach pamiątek, niszczenie murów graffiti, itd. Tylko najbardziej turystyczne miejsca – blisko dużych miast – są poddawane renowacji i otaczane, jako taką architektoniczną opieką.

Sekcja Jiankou leży nieco ponad 70km na północ od Pekinu. Ta datowana na XIVw. część nie była restaurowana od czasów swojego powstania. Mimo, że cieszy się sławą dość niebezpiecznego odcinka, z powodu erodujących ścian, jest również jednym z najbardziej fotogenicznych. Ulokowaną na granicy z pasmem górskim część Jinakou, otaczają strome, ale malownicze klify i połacie gęstych lasów.

Jedną ze słynniejszych części Muru Jiankou są tzw. Niebiańskie Schody, albo Schody do Nieba. Jest to strome pasmo wznoszące się w górę pod kątem 70-80 stopni. Do tego jest tak wąskie, że ciężko znaleźć oparcie dla stóp. Innym, nieco mniej niebezpiecznym odcinkiem, jest Węzeł Pekiński. Miejsce, w którym schodzą się biegnące z rożnych kierunków trzy części Muru.

Poniższe informacje odnoszą się do okolic Pekinu.

Sprawdź zanim wyjedziesz

  • PRZYDATNE
  • MIEJSCE
  • CZAS
  • CENA

PRZYDATNE

Nawet na odcinki odresturowane i łatwe do przejścia polecamy zaopatrzenie się w wygodne, sportowe obuwie. Na odcinki średnio-trudne i trudne konieczne są buty trekkingowe z bardzo dobrą przyczepnością podeszwy.

Odzież – w zależności od pory roku.

Wiosna: marzec – maj (11° – 24°C) – przewiewna, ale ciepła kurtka nieprzemakalna.
Lato: czerwiec – sierpień (30°C) – lekka przewiewna odzież, plus kurtka/płaszcz przeciwdeszczowe. Do tego należy uzbroić się w okulary przeciwsłoneczne, chroniące przed słońcem nakrycie głowy i kremy do opalania.
Jesień: wrzesień – listopad (8° – 18°C) – przewiewna, ale ciepła kurtka nieprzemakalna.
Zima: grudzień – luty (poniżej 0°C) – puchowe zimowe kurtki i spodnie, rękawice, czapki i ocieplane buty trekkingowe. Czasami potrzebne raki.

Bez względu na pogodę trzeba przy sobie mieć zapasy wody wystraczające na dzienną wycieczkę. Zapasy płynów można uzupełnić na ścieżce trekkingowej w niewielkich sklepikach, czy stoiskach. Trzeba mieć na uwadze jednak, że części „dzikie” mają ich albo znikomą ilość, albo w ogóle. W odrestaurowanych częściach natomiast znajdą się nawet i restauracje.

Warte odnotowania i zapamiętania – nieodresturowane części Muru nie posiadają żadnych udogodnień typu toaleta. Jedyna opcja – natura.

Biorąc pod uwagę dojazd z Pekinu do części Muru, który chcemy zwiedzić, cała wycieczka zajmie, co najmniej jeden dzień. Niektóre biura podróży oferują również spędzenie nocy na samym Murze, tak jak w naszym przypadku zrobiło to Snap Adventures. Niestety wspomniana firma już zamknęła swoją działalność, ale liczba biur podróży organizujących wycieczki na Wielki Mur jest imponująca i jest, w czym wybierać. Niektóre oferują nawet kilkudniowe trekkingi po Murze z planem wycieczki przygotowanym specjalnie na życzenie klienta.


MIEJSCE

Najpopularniejsze i najlepiej zachowane są odcinki muru w okolicach Pekinu.

Jinshanling – 2.5h od Pekinu; odcinek posiada zarówno części odrestaurowane jak i „dzikie”; łatwy
Simatai – 2h od Pekinu, “dziki”, o średnim stopniu trudności
Jiankou – 2.5h od Pekinu, “dziki”, trudny
Mutianyu – 1.5h od Pekinu, odrestaurowany, bardzo łatwy
Badaling – 1.5h od Pekinu, odrestaurowany, bardzo łatwy


CZAS

Najlepszymi porami na zwiedzanie są późna wiosna i wczesna jesień. Unika się wtedy zarówno ekstremalnych letnich i zimowych temperatur, jak również tłumów turystycznych. Jesień przynosi również czystsze, pozbawione smogu powietrze, a tym samym super widoczność oraz fenomenalne kolory przygotowujących się do zimy lasów, otaczających miejsce. Wiosna natomiast to prześliczny widok budzącej się do życia przyrody.


CENA

W zależności od wybranej trasy i biura podróży. Zazwyczaj ceny wahają się od 350PLN/90USD (pół dnia) do kilku/kilkunastu tysięcy za kilkudniowy trekking z trasą „na życzenie”.


architekturahistoria
Share

Previous

Taniec Lwa - tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok

Next

Kawah Ijen – piękno z piekła rodem

FACEBOOK PAGE

Facebook widget

INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
Z okazji Dnia Kota - wszystkie koty Baku 😍🐈🐈‍⬛
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwe Wyszli z niewielkiego czerwonego samochodu. Leciwego, ale zadbanego. Ubrani elegancko. Tak, jak wypada w niedzielę. Nawet jeśli się idzie do lasu. Na grzyby.

Lasom też należy się niedzielny szacunek.

Pani w ciemnorubinowej bluzce z elegancką torebką w dłoni. Pan w wyprasowanej koszuli w kratę, schludnie wpuszczonej w dżinsowe spodnie.

Poszli.

Między drzewami kilka razy mignęła przyprószona siwizną głowa pana i kasztanowe loki pani.

Zniknęli.

Wrócili po dobrej godzinie.

- I jak? Kurki są? – zapytał Andrzej, bo wie, że las z kurków słynie.

- Oj słabo! Słabo bardzo – odpowiedział smętnie szpakowaty pan i potrząsnął reklamówką. – Ja to ledwie dno siatki zakryłem. Nawet wstyd pokazywać. Żona trochę więcej, bo to trzeba dobre oczy mieć. A u mnie już i oczy nie te i kręgosłup siada.

I rzeczywiście, szpakowaty pan zgiął się wpół, przeczekując falę bólu w plecach.

Za chwilę wyprostował się i ciągnął leśną opowieść.

- No i jeszcze, proszę pana, wszystkie nasze miejsca – bo my stale w te same chodzimy, bo wiemy, że tam zawsze kurki są – to przygnietli drzewem.

- Ano tak! Strasznie tam powycinane wgłębi. A to tak legalnie? – dopytywał Andrzej.

- Gdzie tam, proszę pana! Nielegalnie ścinają. Tu dokoła, proszę pana, są domki letniskowe. I prawie wszystkie z kominkami. Bo to ładnie. A właściciele do tych kominków drzewo muszą mieć. Kupić, proszę pana, drogo, a do lasu blisko.

Opowieść zatrzymuje nowa fala bólu. Ale już nie fizycznego. Żałości raczej. Za ściętymi drzewami.

- Ale tu, proszę pana, to jeszcze nic. Ja mam szwagra pod Lubiatowem i tam to tną na potęgę! Dobre drzewa. Zdrowe. A zaraz obok rośnie las. Stary. Chyba za trzysta lat będzie miał. I tam ziemia już tak próchnem nabrzmiała, że te drzewa same się przewracają. I nikt ich nie bierze. Tylko nowe tną. Zdrowe. I dlaczego tak?

Znów grymas bólu...
 [c.d. w komentarzach]
Follow on Instagram

Search

LEARN MORE

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

You Might Also Like

Kirgistan, Planeta Ziemia
Nov 1, 2018

Dwie twarze Issyk-Kul

W Biszkeku mówili nam, że nad Issyk-Kul teraz już „nie nada”. Już dawno po sezonie. Nic nie ma. A my i tak, uparci...

Read More
0 0
Planeta Ziemia, Wietnam
Dec 1, 2016

Barwne życie ulic Ho Chi Minh City

Piętrowy, kanciasty budynek z szarymi, poznaczonymi naciekami ścianami. Wciśnięty pomiędzy inne, podobnie umorusane...

Read More
0 3

Leave A Comment Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
[English below] Stolica Estonii to Stare Miasto. B [English below]
Stolica Estonii to Stare Miasto. Brukowane kręte uliczki, które proszą, żeby się w nich zagubić. I szynk w ratuszu – III Draakon. Znów podróż w czasie i przestrzeni. Wchodzimy do ciemnego wnętrza. Pachnie kamieniem, wilgocią, gotowanym mięsiwem i piwem. Siadamy przy drewnianych ławach. Łokciami przyklejamy się do blatu z warstwą zaschniętego chmielowego napitku. Szynkarki odziane w średniowieczne stroje, nastroje i maniery.

- A co mi tu będzie wydziwiał! Jest zupa na golonce, golonka z ziemniakami i piwo. Nikt go tu na siłę nie trzyma. Chce czegoś innego, to niech sobie znajdzie! – podparta pod boki kobieta krzyczy po angielsku, wymachując wielką drewnianą warząchwią w stronę klienta. Klient, cały dżinsowy wprost z nowoczesności, posłusznie kładzie uszy po sobie. Prosi o zupę. Szynkarka nabiera hojną porcję z gigantycznego kotła zawieszonego nad paleniskiem i podaje wystraszonemu mężczyźnie.

- Na zdrowie niech mu będzie – rzuca z szerokim uśmiechem, odwraca się do dwóch pozostałych szynkarek i już po estońsku z chichotem obrabia biedaka.
(link do całego tekstu w bio)
-----------------
The capital of Estonia is all about the Old Town. Winding cobblestone streets that beg to get lost in them. And a tavern in the town hall - III Draakon. A journey through time and space. We enter the dark interior. It smells of stone, dampness, cooked meat and beer. We sit on wooden benches. Our elbows stick to the countertop covered with a layer of dried hop drink. Innkeepers are dressed in medieval costumes, moods and manners.

“And what are you fussing about?! We have pork knuckle soup, pork knuckles with potatoes and beer. That's it! If that's not good for 'the sire', go and find something else! No one is forcing you to stay!" the woman, with her arms akimbo, shouts in English, waving a large wooden spoon at the customer. The all-denim customer, straight out of modernity, shrinks and asks for the soup. The innkeeper scoops a generous portion from the giant cauldron suspended over the hearth and hands it to the frightened man.

“Enjoy”, she says with a broad smile, turns to the other two innkeepers, and giggles at the poor man.
(link to the whole txt in bio)
[🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] Mówią, że człow [🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS]

Mówią, że człowiek uczy się na błędach.

W lipcu 2019 roku przejechaliśmy Indie. Według map pogodowych była to wtedy najgorętsza część globu.

W ciągu dnia, w ponad 45-stopniowym upale, karetka zmieniała się w piekarnik. Nie chłodziła jej nocna bryza, bo takowa nie istniała. „Chłód” nocy oscylował w granicach 35°C.

Przegrzewało się absolutnie wszystko – od paneli słonecznych, przez gniazdka elektryczne, po piszących te słowa.

Wtedy zapadła decyzja – upałom mówimy stanowcze nie!

I w ten oto sposób, dwa miesiące później znaleźliśmy się na irańskiej pustyni Lut. W miejscu, gdzie NASA sukcesywnie odnotowywała najwyższe na świecie temperatury podłoża sięgające 70 stopni.

Nie, nie doświadczyliśmy ich.

Ale podeszwy butów parzyły od spieczonej słońcem czerwonej ziemi. Słońce wylewało się na nas żarem płynnego złota. Nagości oślepiająco błękitnego nieba nie przysłoniła żadna chmurka. Nawet dla przyzwoitości.

Było piekielnie gorąco.

I piekielnie pięknie.

Jest w podróżnikach jakaś taka przekora – kiedy rozum mówi „nie!”, niespokojna dusza woła „oj tam!”. Cały czas nie do końca ją rozumiemy. Nie wiemy, skąd się bierze. Ale jest. Uwiera, irytuje i nie uspokoi się, dopóki nie dopnie swego. Jest odrobinę szalona, kapkę nierozsądna, ździebko lekkomyślna.

Bez niej nie byłoby tej podróży.

#iran #lutdesert #pustynialut #pustynia #desert
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
- Dzień dobry! Co tam? Zima idzie? Krzyknął An - Dzień dobry! Co tam? Zima idzie?

Krzyknął Andrzej. Bo on już tak ma, że jak widzi istotę ludzką, to zagaduje. Ja gadam do zwierząt. Ludzie są jego.
Teraz też krzyknął to swoje „dzień dobry”. Do człowieka oprócz nas jednego jedynego w okolicy. Bo tu, na szczycie grzbietu gdzieś pośrodku Beskidu Żywieckiego pod koniec października prawie nikogo.

To też zaczepiony mężczyzna się zdziwił. Nie dość, że jesteśmy, to jeszcze zagadujemy.

- Dzień dobry. Ano idzie – odpowiedział trochę podejrzliwie. Jakby sprawdzał, czy to na pewno do niego.

- No, my też się szykujemy. Gospodarz lada dzień ma nam drewno na opał dowieźć – ciągnął Andrzej, nawiązując do cylindrów jasnych świeżo porżniętych pniaków, co otaczały mężczyznę jak żółte kurczęta karmiącą je gospodynię. - Bo my tu zaraz obok chatkę wynajmujemy, wie pan.

I nagle, jakby w mężczyźnie coś pękło. Pękła tama podejrzliwości i popłynęła powódź mowy. Kilka słów rzuconych, ot tak, z grzeczności wywołało lawinę relacji, wspomnień, utyskiwań i pochwał. Tego wszystkiego, co to w człowieku siedzi cichutko jak zwierzątka jakieś, gotowe wyskoczyć, kiedy tylko nadarzy się sposobność.

- Ano, panie! Trzeba się szykować już teraz, bo pogoda jeszcze dobra, ale zaraz śnieg sypnie i koniec! A zima to zawsze czai się, czai i znienacka przychodzi. Raz jest pięknie, słonecznie jak dziś, a jutro już świata spod śniegu może nie być widać. Ja, panie, wiem, bo to tu już siedemdziesiąt lat żyję.

Siedemdziesiąt lat! Jezu drogi zmiłuj się! Chłop wysoki, szczupły. Prosty jak struna. Co prawda poczochrane wiatrem i pracą włosy bardziej siwe niż czarne, ale twarz zmarszczkami usiana tylko okazjonalnie. I to tylko takimi, co robią się od śmiechu – w kącikach ust i oczu. Ramiona i ręce mocne i pewne. Machają siekierą bez wysiłku jak skrzypek smyczkiem. A węzły mięśni na przedramionach tańczą w takt wybijanego przezeń rytmu i rzucają ciężkie drewniane kloce na zieloną przyczepkę małego traktora.

Siedemdziesiąt lat! Aż się chce za siekierę i piły łańcuchowe łapać, kloce przerzucać i pracować na taką siedemdziesięcioletnią formę.

- A może panu pomóc?

... Ciąg dalszy pod linkiem w bio :) 

#vanlife #kamper #góry #beskidżywiecki #drwal #podróże
Follow on Instagram
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Back top