Peryferie
Menu
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    Jul 21, 2019
    ROZDZIAŁ 17 – GANDŻA I SZEKI, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    Jul 14, 2019
    ROZDZIAŁ 16 – YANAR DAG, AZERBEJDŻAN
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Jun 20, 2019
    ROZDZIAŁ 15 – BAKU, AZERBEJDŻAN
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Aug 13, 2017
    Pagoda Szwedagon – czcigodny świadek buddyjskiego nowicjatu
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Feb 12, 2017
    Jiankou, czyli Wielki Mur Chiński i jak z niego nie spaść
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Feb 19, 2017
    Kawah Ijen – piękno z piekła rodem
    Prawdziwe oblicze Iranu
    Jan 20, 2020
    Prawdziwe oblicze Iranu
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    Sep 1, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – JAZD, IRAN
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    Aug 25, 2019
    ROZDZIAŁ 21 – KASZAN, IRAN
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Aug 18, 2019
    ROZDZIAŁ 20 – SNOWBOARD W IRANIE
    Legendy Nikko
    Apr 9, 2017
    Legendy Nikko
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    Jun 1, 2019
    ROZDZIAŁ 14 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część II
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    May 15, 2019
    ROZDZIAŁ 13 – JEDWABNY SZLAK, KAZACHSTAN część I
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Feb 2, 2019
    Rozdział 11 – Ałmaty, Kazachstan
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    Jan 11, 2019
    Rozdział 10 – Pawłodar, Kazachstan
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Apr 30, 2019
    ROZDZIAŁ 12 – BISZKEK, KIRGISTAN
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Nov 1, 2018
    Dwie twarze Issyk-Kul
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Jan 8, 2017
    Malakka – od myszo-jelenia do miasta Światowego Dziedzictwa UNESCO
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Dec 26, 2018
    Rozdział 9 – Ulgii, Mongolia
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Nov 30, 2018
    Rozdział 8 – Kobdo, Mongolia
    Na Granicy Światów
    Nov 28, 2018
    Na Granicy Światów
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Nov 25, 2018
    Rozdział 7 – Bajanchongor, Mongolia
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Mar 26, 2017
    Życie w górach Nepalu – trekking przez Himalaje
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Sep 29, 2019
    Anioł stróż z kałasznikowem
    Duch Buriacji
    Oct 25, 2018
    Duch Buriacji
    Dwie Świątynie Posolska
    Sep 16, 2018
    Dwie Świątynie Posolska
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Aug 21, 2018
    Rozdział 4 – Buriacja, Rosja
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Aug 6, 2018
    Rozdział 3 – Krasnojarsk, Rosja
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Apr 19, 2018
    Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Apr 27, 2017
    Najstarszy zakład fryzjerski w Singapurze
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Mar 12, 2017
    Thaipusam – kiedy ciało staje się ofiarą
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Feb 7, 2017
    Taniec Lwa – tanecznym krokiem w Księżycowy Nowy Rok
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Dec 28, 2017
    Buddyzm pod wiszącą skałą
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    May 7, 2017
    Market rybny w Dżafna, Sri Lanka
    Tsunami
    Jan 30, 2018
    Tsunami
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Oct 30, 2017
    Market Damnoen Saduak – zakupy na fali
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Sep 11, 2017
    Maeklong – tajski market z adrenaliną w tle
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Mar 5, 2017
    Smakosza przewodnik po Wietnamie
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
    Dec 1, 2016
    Barwne życie ulic Ho Chi Minh City
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Peryferie
  • English
  • Filmy
  • Planeta Ziemia
  • Natura Ludzka
  • Obyczaje
  • Kraje
    • Azerbejdżan
    • Birma
    • Chiny
    • Indie
    • Indonezja
    • Iran
    • Japonia
    • Kazachstan
    • Kirgistan
    • Malezja
    • Mongolia
    • Nepal
    • Pakistan
    • Rosja
    • Singapur
    • Korea Południowa
    • Sri Lanka
    • Tajwan
    • Tajlandia
    • Wietnam
  • Nasza Podróż
  • O Nas
Obyczaje, Sri Lanka

Buddyzm pod wiszącą skałą

posted by Aleksandra Wisniewska
Dec 28, 2017 2836 0 2
Share

Święto Vesak (Vesak Day) to dla buddystów to jedno z najważniejszych świąt symbolizujące narodziny, osiągnięcie oświecenia i śmierć Buddy. Mojego męża i mnie Vesak 2017 zastał na łzie wysypy Sri Lanka gdzie ponad 70% populacji to buddyści Therawada.

Wyjątkowa data zaowocowała pragnieniem doświadczenia święta w sposób jak najbardziej lokalny, naturalny i – jak na prawdziwych turystów przystało – jak najmniej turystyczny.

Prasad, nasz lankijski przewodnik, po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Dostarczył nam dokładnie to czego oczekiwaliśmy i jeszcze więcej. O dziewiątej rano wsadził nas w tuk tuk i wysłał 20 kilometrów na południe od Ella, do świątyni Rakkhiththakanda.
Przez niemal godzinę, przy akompaniamencie niemiłosiernie warczącego silnika pojazdu, podziwialiśmy panoramę okolic Ella. Każdy zakręt wijącej się niemal nad samym urwiskiem drogi przynosił nową ucztę dla oka – wzgórza soczyście zieleniące się plantacjami herbaty czy połacie lasów mglistych z poduchami chmur otulającymi pnie palm.

Ostatnią część trasy, żwirową stromą ścieżkę schodzącą w głąb lasu, pokonaliśmy pieszo. Koncentrując się na uważnym stawianiu kroków nawet nie zauważyliśmy kiedy kilka minut później stanęliśmy przed niewielkim domkiem z bielonymi ścianami. Jego taras zajmowały dwa plastykowe krzesła ze stolikiem i pokaźna liczba okolicznych mieszkańców w odświętnych ubraniach.

Niemal natychmiast z nieustannie falującego zbiorowiska ludzi wyłonił się mnich owinięty w czerwono-brunatną szatę. Każdy, kto stał w jego pobliżu niezwłocznie zginał się w pół, dotykając jego stóp w oznace świątobliwego szacunku. Mnich, równie bezzwłocznie albo starał się grzecznie temu zapobiec, albo kładł ręce na głowach wiernych w błogosławiącym geście. Zauważywszy nas, jego ogorzała twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.



– Witajcie przyjaciele! Nazywam się Lanka Nanda Thero i właśnie na was czekałem! – płynnym angielskim powitał nas jakby nasza wizyta od dawna wpisana była w jego grafik. Widząc malujące się na twarzach zdezorientowanie szybko z uśmiechem wyjaśnił.

– Widzicie, Rakkhiththakanda nie jest zbyt popularnym miejscem wśród turystów. Jest to piękna, ale malutka świątynia, schowana w samym środku lasu. Zagranicznych gości mamy tu rzadko, ale czekamy na nich z otwartymi ramionami. Widzicie, naszym marzeniem jest by filozofia buddyzmu znana była na całym świecie, dlatego każdemu, kto zawita w nasze progi opowiadamy o niej jak najlepiej potrafimy. Nawet, jeśli ktoś ma taką potrzebę, może zostać u nas na dłużej i uczyć się medytacji.

– Chodźcie, chodźcie dalej. Tu przed tarasem możecie zostawić buty. Najpierw pójdziemy do mojego pokoju porozmawiać, a potem wrócimy na lunch.

Posłusznie podążyliśmy za Lanką po krótkich kamiennych schodkach i przez proste drewniane drzwi, otwierające się na pół-podwórze. Z jednej strony plac otaczał kamienny zielony płot, w deseń z odchodzącej od tynku farby. Z drugiej – skalna ściana, w którą cała świątynia została wkomponowana. Masywny sufit surowej skały wisiał ciężko nad naszymi głowami i głowami ludzi, którzy przygotowywali lunch dla mnichów i każdego, kto akurat dziś odwiedzał świątynię.

– Widzicie przyjaciele, Rakkhiththakanda to jedna z wielu świątyń w skale. Wiecie dlaczego są one tak popularne na Sri Lance? – przecząco pokręciliśmy głowami – Nasi królowie ciągle prowadzili ze sobą wojny. Cały czas któryś z nich musiał uciekać. W tym czasie drążyli w skałach schronienia, gdzie ukrywali się ze swoją świtą. Teraz, te wykute w głazach pomieszczenia są idealnym miejscem dla nas, gdzie możemy oddawać się medytacji.

Z pół-podwórca wyszliśmy na kamienną ścieżkę. Jej lewa strona ginęła w gąszczu drzew stanowiących jedyną barierę pomiędzy nami a stromym urwiskiem. W prześwitach pomiędzy koronami drzew widzieliśmy ciągnącą się po sam horyzont zieleń lasów mglistych i faliste szczyty wzgórz, pieszczotliwie głaskane leniwie przesuwającymi się nad nimi chmurami.

Prawa strona ścieżki wznosiła się w górę surową głazową ścianą. Co chwilę mijaliśmy przyklejone do niej skromne jedno-izbowe domki – pokoje mnichów, składziki, spichlerze. Pastelowo malowane wtulały się w łono skały-matki tworząc z nią jedną harmonijną całość. Dzieło rąk ludzkich i twór natury istniejące obok siebie w błogiej, pełnej uduchowionego spokoju symbiozie.

Ścieżka doprowadziła nas do głównego pomieszczenia świątynnego. Niskie murowane schodki wiodły do pokoju wyżłobionego pod ochronnym kapturem ciężko zwisającego stropu skalnego. Ściana zewnętrzna witała wyblakłymi freskami przedstawiającymi scenki z życia Buddy i ważniejsze wydarzenia historyczne buddyzmu. Nad drzwiami malowane: złoty lew Anglii i srebrny jednorożec Szkocji podtrzymywały cztery godła tworzące herb Wielkiej Brytanii – pozostałość po czasach kiedy Sri Lanka była kolonią brytyjską. Mijając niewielką bieloną wapnem mini-stupę otoczoną ofiarami z kwiatów i lampkami oliwnymi weszliśmy do pomieszczenia zdominowanego przez kilkunastometrowy posąg leżącego Buddy. Jego szklany ołtarz suto zastawiały kadzidła, lampki oliwne i kwiaty, które raz na jakiś czas zraszane były wodą przez dwie dziewczynki o imponujących czarnych warkoczach. Pod przeciwną ścianą o freskach znacznie bardziej barwnych niż te zewnętrzne, rząd wiernych pogrążył się w modlitwie.



Lanka nie dał nam za wiele czasu na podziwianie wnętrza.

– Przyjaciele, wrócimy tu później. Teraz już mamy coraz mniej czasu. Musimy skończyć przed południem. Wtedy podawany jest lunch – ostatni posiłek mnicha. Potem dopiero możemy jeść następnego dnia – śniadanie o siódmej rano.

Nie chcąc przyczynić się do zagłodzenia naszego gospodarza posłusznie podążyliśmy dalej.

Tym razem Lanka poprowadził nas przez jaskinny tunel. Wejście w jego przyjemnie chłodny półmrok prosto z coraz bardziej palącego słońca przyjęliśmy z radosną wdzięcznością. Zanim oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemniejszego otoczenia, mnich już wskazywał w odległy kąt skalnego przejścia, gdzie majaczył zarys siedzącej na elewacji sylwetki. Wyrzeźbiona w kamieniu o niepokojącej barwie zaschniętej krwi siedziała w siadzie skrzyżnym postać. Osadzone nad zapadniętymi policzkami zamknięte oczy sugerowały głęboki trans. Chorobliwie wychudzone ciało z przerażająco wystającymi żebrami świadczyło o zdecydowanie zbyt długim okresie głodówki.

– Przyjaciele, czy wiecie kto to jest? – ponownie zmuszeni byliśmy przecząco pokręcić głowami. – To indyjski książę Siddhartha, zaraz zanim osiągnął oświecenie i stał się Buddą. Widzicie, Siddhartha pochodził z bardzo zamożnej rodziny. Jego ojciec dokładał wszelkich starań by syn nigdy nie zderzył się z nieszczęściami tego świata. Z otoczenia pałacu w którym mieszkali usunął wszystkich starców, chorych i żebraków. Mimo wszystko jednak książę natknął się raz na umierającego, schorowanego starca. Spotkanie to poruszyło go tak dogłębnie, że zdecydował się potajemnie opuścić pałac i ruszyć w świat w poszukiwaniu sposobu na ludzkie cierpienia. Przez wiele lat prowadził życie ascety. Medytował i niemal głodował. Jednak o ile medytacja przynosiła mu pewne ukojenie, o tyle głodzenie się przynosiło wręcz odwrotny efekt. Wtedy to zrozumiał, ze rozwiązaniem ludzkich cierpień jest podążanie Środkową Ścieżką (Szlachetna Ośmioraka Ścieżka) – wolną od wszelkich ekstremów.

– Ale teraz chodźmy dalej – resztę opowiem wam w zaciszu mojego pokoju.

Pokój okazał się być kolejnym wykutym w skale pomieszczeniem. Zielone ściany okalały bardzo skromną izbę z plastykowym krzesłem i prostym drewnianym łóżkiem jako jedynym wyposażeniem. Z kolei sąsiedztwo salki było warte więcej niż najlepiej zaprojektowane wnętrze luksusowego apartamentu. Drzwi i malutkie okienko otwierały się na kojąco szemrzący niewielki wodospad i rzeczułkę, która u jego podnóża zaczynała swój bieg. Wszystko otaczały zielone ściany gęstego lasu ze świetlikiem bezchmurnego nieba. Idealne wręcz miejsce do słuchania o głęboko uduchowionej filozofii buddyzmu.



Wygodnie usadowieni na łóżku, z uwagą wytężoną do granic wytrzymałości zaczęliśmy słuchać wykładu Lanki.

– Przede wszystkim musicie zrozumieć, że buddyzm nie jest religią. Budda nigdy nie twierdził, że jest bogiem. Zawsze podkreślał, że jest tylko człowiekiem, któremu udało się osiągnąć oświecenie – znaleźć ścieżkę do wyzwolenia się od cierpienia. Każdy z nas ma potencjał do osiągnięcia tego samego, jeśli tyko będzie postępował według nauk Buddy.

– Widzicie, jego nauki nie opierają się na głoszeniu doktryn. Nie, Budda chce żebyśmy doszli do ścieżki oświecenia przez własne doświadczenia. Ale zważcie – doświadczenia te nie mogą być skażone naszymi emocjami, nieobiektywnymi uczuciami. Muszą one być czyste i bezstronne. Dlatego tak ważne jest żebyśmy wytworzyli w sobie samoświadomość – umiejętność obserwowania naszych emocji, uczuć i okoliczności ich powstawania.

– Według nauk Buddy, cierpienie ludzkie powstaje z niezaspokojonych pragnień. Samoświadomość pomaga nam w uzmysłowieniu sobie, że wszystkie pragnienia są ulotne i przejściowe. W momencie, kiedy sobie to uświadomimy, już nie staramy się ich wypełniać za wszelką cenę. Nie jesteśmy ich niewolnikami. Naszymi wewnętrznymi oczami patrzymy jak powstają, jak trwają dłużej lub krócej i jak przemijają. Bo taka jest natura rzeczy – wszystko przemija, nic nie trwa w tej samej postaci. Dlatego tak naprawdę w rzeczywistości nie istnieje nic. Nie istniejmy nawet my.

Do tej pory wykład był całkiem przyswajalny. Wczesna godzina, kiedy to umysł jest jeszcze świeży i nie zanieczyszczony przejściami dnia, niesamowita atmosfera miejsca i pasja mnicha powodowały, że chcieliśmy słuchać więcej i więcej. Ostatnie zdanie jednak postawiło przed naszym umysłem mentalną barierę. Zaraz, jak to nie istniejemy? To w takim razie kto siedzi w pokoju i słucha wykładu. Zdezorientowane miny najwyraźniej zdradziły nasze myśli, bo Lanka już spieszył z dalszymi wyjaśnieniami.

– Widzicie przyjaciele, „ja” jest stwierdzeniem czysto konceptualnym, stworzonym tylko po to, żeby niewprawnemu umysłowi łatwiej było funkcjonować. Ale teraz popatrzcie, ktoś „jest”, ten ktoś ma na imię Tom. Tom umiera. Czy rzeczywiście? Nie, ciało Toma umiera. Ciało, które tak naprawdę nie jest ciałem tylko zbiorem kości, ścięgien, mięśni. Te z kolei są zbiorem komórek, itd. Widzicie teraz? Tom, jako „osoba” nigdy nie istniał. Istniało tylko jego pojęcie.

Zdezorientowanie z twarzy nie do końca zniknęło, ale najwyraźniej stało się mniej wyraziste, bo mnich kontynuował.

– Całe cierpienie ludzkie bierze się stąd, że nie potrafimy wyzwolić się z konceptu „ja”, „mój”. Przywiązanie do tego konceptu sprawia, że jesteśmy uwięzieni w Samsara – nieustannym cyklu narodzin i śmierci. Uświadamiając sobie swoje własne nieistnienie wchodzimy na ścieżkę kończącą wszelkie cierpienie. Ścieżka ta to Ścieżka Środka – Szlachetna Ośmioraka Ścieżka – o której nauczał Budda.

– Jej osiem składników jest ze sobą ściśle powiązanych. Każdy z nich jest tak samo ważny i powinny być praktykowane w tym samym czasie. Jest to ciężka praca wymagająca lat samodyscypliny. Budda jednak podpowiada aby każdy człowiek przestrzegał chociaż jednej jej części – etycznego postępowania. Jej wytyczne to: powstrzymywanie się od zabijania żywych stworzeń, kradzieży, seksualnych ekscesów, kłamstwa i odurzania się.

– Przestrzeganie tych zasad czyni nasz umysł wolnym od poczucia winy, wstydu – słowem od wszelkich negatywnych emocji. Tym samym sprawia, że łatwiej mu koncentrować się na otwartym, bezstronnym obserwowaniu siebie i tworzeniu samoświadomości potrzebnej z kolei do bezstronnego doświadczania świata. Czyste, bezpośrednie doświadczenie natomiast prowadzi do realizacji oświecenia.

Zbliżało się już południe, więc wykład został przerwany. I dobrze się składało, bo nasze mózgi zaczęły parować od natłoku informacji. Szalony pęd myśli wpłynął także na ciało, które ponoć nie istniało, ale i tak zdecydowanie domagało się posiłku.

Lanka, wraz z dwoma innymi mnichami, zaprosił nas na wspólny lunch, jak co dzień przygotowany przez okolicznych mieszkańców. Palcami zajadaliśmy ryż z sosem curry, zmieszany z mięsem, kawałkami ryby i warzywami. Do tego gotowana kukurydza, którą dzieliliśmy się z Czarną Mamą – bardzo wokalnym kotem przygarniętym przez mnichów. Na deser świeże owoce i jogurt chłodzony w wiadrach z lodem.

Zakończony przez mnichów posiłek był znakiem dla innych do jego zaczęcia. W pierwszej sali ustawiono drewniane ławy z plastykowymi wiadrami, z których wyznaczeni ochotnicy nakładali każdemu bogate porcje ryżu, sosu i dodatków.

– Widzicie przyjaciele – Lanka wykorzystywał każdą okazję do wyjaśniania filozofii życia – ci wszyscy ludzie tutaj to ochotnicy. Codziennie, z pobliskiej wioski przynoszą nam śniadanie i obiad. Pomagają nam przy remoncie świątyni i codziennych obowiązkach. Bez nich nie mielibyśmy nic. Pomagając nam i innym tworzą karmę – uczynek owocujący w skutek. Karma jest tworzona w pełni zamierzony czyn ciała, mowy, umysłu. Jeśli przestrzegane są zasady etycznego postępowania te zamierzone czyny będą dobre, tak jak dobre będą ich owoce. Widzicie, buddyzm tak naprawdę sprowadza się do jednej zasady: nie krzywdźcie ani innych, ani siebie. Proste prawda? – z tak już znanym uśmiechem zakończył mnich, wręczając nam kilka zadrukowanych kartek papieru A4. – Tu jest wszystko o czym mówiłem. Poczytacie sobie w spokoju i dużo rzeczy wpadnie samo na swoje miejsce. Dzielcie się swoim doświadczeniem tutaj z innymi i też przyczynicie się do krzewienia buddyzmu.

Ciężko się było rozstać z tym niesamowitym miejscem i jego mieszkańcami. Świątynia przyrody otaczająca świątynię w skale zachęcała do rzucenia wszystkiego. Zaszycia się tu na dni, a może i tygodnie i dalszego studiowania buddyzmu – dobrodusznej filozofii życia. Kilkadziesiąt minut wykładu sprawiło, że jakoś inaczej patrzyło się na świat. Bardziej optymistycznie, przyjaźnie i z dużo większą uwagą.



Na drodze do kolejnego punktu podróży po Sri Lance natykaliśmy się co chwilę na uosobienie tego, o czym mówił Lanka – ludzi pracujących na dobrą karmę. Młodzi chłopcy z gigantycznymi flagami wręcz zaganiali samochody na postoje, gdzie ustawione były stoły z ofiarami dla innych. Każdy postój oferował co innego: napój z gotowanego jęczmienia, przekąski, owoce, kwiaty. Roześmiane buzie podchodziły do okien samochodu wręczając coraz to inne podarki.

Aż ciężko uwierzyć, że tradycje buddyzmu zachowały się na Sri Lance tak silnie. Przez wieki kraj ten nękany był wojnami pomiędzy lokalnymi władcami, jak i z zewnętrznymi najeźdźcami. XI w. zastał buddyzm niemal kompletnie wyniszczony. Sytuacja była tak zła, że panujący wtedy władca – Vijayabahu I – musiał szukać pomocy Birmy w przywróceniu buddyzmu na Sri Lance. Kolonizacja kraju przez Portugalczyków, Holendrów i Brytyjczyków również nie pomogły. Kraje silnie naciskały na krzewienie chrześcijaństwa i buddyści często byli drastycznie opresjonowani. Mimo wszystko jednak buddyzm utrzymał się i z konfrontacji wyszedł silniejszy niż zwykle, czyniąc ze Sri Lanki kraj o najdłuższej nieprzerwanej historii buddyzmu.

Trasa pomiędzy postojami upływała w milczeniu. Każde z nas głęboko pogrążone w myślach o filozofii, która przed chwilą została nam przedstawiona. Nie krzywdźcie ani innych, ani siebie – tak proste. A jednocześnie tak trudne do wykonania.

W zaciszu świątyni, przy szemrzącym wodospadzie wszystko wydawało się oczywiste i wykonalne. Ale jak to będzie funkcjonować w zderzeniu z codzienną rzeczywistością? Z pracą która nie przynosi satysfakcji? Z konfliktami wśród rodziny i znajomych?

Jak wtedy utrzymać spokój, niezanieczyszczony gniewem i negatywnymi emocjami umysł?

Czy przywołane wspomnienie świątyni w skale przy krystalicznym wodospadzie i ciągle uśmiechniętej twarzy mnicha wystarczy?

 

 

Sprawdź zanim wyjedziesz

  • PRZYDATNE
  • MIEJSCE
  • CZAS
  • CENA

PRZYDATNE

Świątynia w skale – Rakkhiththakanda – jest miejscem dla każdego, kto chciałby zasięgnąć wiedzy o buddyźmie, ale także dla tych, którzy chcieliby zaznać sielskiego spokoju miejsca i serdecznej gościnności jego gospodarzy – mnichów.

Jak każdemu miejscu kultu, świątyni należy się najwyższy szacunek. Wkraczając do niej należy mieć zakryte nogi i ramiona. Wejście tylko na boso.

MIEJSCE

Rakkitha Kanda Road,
Badulla,
Uva Province,
Sri Lanka

CZAS

Rakkhiththakanda można odwiedzić w każdym czasie. Nejlepiej jednak zrobić to podczas jednego z buddyjskich świąt.

CENA

Nie ma opłaty za wejście, ale zwyczajowo zostawia się chociaż niewielką dotację.


 

kulturaobyczajereligia
Share

Previous

Market Damnoen Saduak - zakupy na fali

Next

Tsunami

FACEBOOK

Okładka dla Peryferie
2,818
Peryferie

Peryferie

Ambulance around the world. Karetką dookoła świata.
From Poland to Alaska.

Peryferie is feeling lovely at Narwiański Park Narodowy.

3 months ago

Peryferie
Mr. Czarek is climbing Giewont. He's climbing because he doesn't want to take the cable car. That would be a bit like cheating. Like putting a motor on a shallow, wooden punt boat. An acquaintance of his suggested it. An electric one, and cheap, but Mr. Czarek said no – he prefers an oar. A wooden one, three meters and thirty-seven centimetres long. It's perfectly enough on the Narew because it's a shallow river. You can walk from one bank to the other without even getting your waist wet. And this year, it's very shallow indeed. He has never seen the water so low. Though on the bends, it can still reach up to three meters. The whole oar disappears. And with an oar, you can probe the bottom. You know where there’s sand, where there’s silt, where there are stones. With an oar, you get to know the riverbed by Braille. By touching. Motors only scare the fish away. And some people still use petrol ones. Even though it's forbidden in the Narew National Park. What can you do? People are irresponsible.Mr. Czarek is climbing Giewont. He listens to the birds and thinks how different they are from the ones back home on the Narew. There, in the reeds, live the reed warblers. Tiny, inconspicuous little birds, but they screech to high heaven! Non-stop, as if their tiny lungs didn't even need to draw breath. They screech but beautifully, not like rooks. He recently saw a kestrel chasing them off. They were probably attacking its nest. All by herself, smaller than two rooks, the kestrel didn’t back down. A tenacious parent. Here, on the way to Giewont, he thinks he hears finches. There, by the river, there are red-backed shrikes. They rarely sing, but when they do, they can weave imitations of other birds into their characteristic calls. Why do they do that? Who knows. They have another name, too – butcher-birds. That one comes from the way they impale what they catch – insects, caterpillars – on thorns or sharp twigs. By the Narew, you can also hear willow warblers, skylarks, and cuckoos – measuring out time rhythmically, reliably, and slowly. And on the river, time itself seems to flow in slow motion. The river, too, flows unhurriedly. Its current rarely speeds up. Well, unless a storm is coming. Then it ripples restlessly, combed by the wind. Mr. Czarek doesn’t go out on the water in a storm. It’s terrifying. It gets so dark you could poke your eye out. Lightning cut the sky like a luminous scalpel. Not at all from top to bottom, as gravity would have it. Sometimes sideways, defying physics. The Narew itself sometimes stands defiant against the world's order. It can flow against the current. That's because of the Vistula, which it flows into. When the queen of rivers swells too much, it pushes into the Narew's channel and shoves it upstream.Pushes it upstream, just as Mr. Czarek pushes himself up Giewont. And why is he pushing himself like this? And why these mountains, anyway? Well, somehow, in his old age, he decided to climb Giewont. Because why not? It was always the river, so for a change, he decided to carry his sixty-plus crosses up and place them next to the one on Giewont. He’d only ever been to the Czech Bohemian Paradise once. Beautiful! But the water was expensive as hell! Beer was twice as cheap, but water?! What a scheme they came up with! And Mr. Czarek doesn’t drink alcohol. He used to drink a beer now and then, but he no longer likes the taste. Non-alcoholic? He hasn't tried it. Is it any good? Well, you have to know which one to get and to know that, how many would you have to try.Mr. Czarek is not complaining, absolutely not! He's in good shape. His health is holding up. It's probably because of the Narew and the oar. He keeps moving. He pops out for some fishing almost every day. He likes catching pike the most. But only the big, grown ones. He releases all the small ones. Some catch even the fry. What can you do? People are irresponsible. And then there are the poachers. They cast nets and catch whatever they can. And the police? Well, what about the police? The police know exactly who, where, and when. But they do nothing. Mr. Czarek, in fact, usually releases what he catches. He only keeps enough for himself and his wife. A pike, a perch. He's heard you can catch an eel, but he never has. He heard it from someone he can trust. Others sometimes tell tall tales. There are also asps. Those aren't very tasty. There was this one fellow here who would catch fish and sell them to buy booze. The priest's housekeeper once asked him to catch her something, just not an asp, because it’s not tasty, and the priest would be angry. As luck would have it, an asp was all that bit. So what did he do? He took it to the presbytery. The woman knew nothing about fish, so she didn’t even recognise. Well, what can you do? People are irresponsible. They don't respect the river. And the Narew, though narrow and shallow, can be surprising. It is, after all, still an element. How many times have people drowned? A group of young people were once walking along the bank. Right by the water's edge. And the bank is undermined, of course. The grass covers the washed-out patches, and you don't even know when you might fall into the river. And as luck would have it, a girl fell in just like that. Mr Czarek happened to be fishing nearby in his punt. He fished the girl out, too. God, how scared she was! She'll remember it for the rest of her life. He's pulled out people who couldn't respect the river a few times now. That's why he prefers to stay away from people these days. Such human irresponsibility is too much for his nerves. He prefers to float into an oxbow lake.They call the Narew the "Polish Amazon" because it has so many backwaters, estuaries, and channels. If someone doesn't know it and goes kayaking, they can get lost. Not Mr. Czarek. He knows the Narew like his own backyard. The one in front of the house that was built in 'thirty-seven. Only that one and one other survived the war. He moved here from the town next door. Their borders meet, and if it weren't for the sign, you wouldn't know where one ends and the other begins. You enter the smaller one from the bigger one as if walking from a living room into a hallway. A natural extension. He used to live in an apartment block. This house was in his wife's family, and she inherited it. Maybe someday they'll move to the county town. When their strength runs out. Their daughter lives there with her husband. She's doing well for herself. She lectures in mathematics at the university. A smart girl. Sometimes, he and his wife pay them a "parental inspection" visit. They show up unannounced to see if everything is all right. And the daughter supposedly isn't expecting them, but she always seems to know. Her mother probably calls beforehand. Mr. Czarek doesn't call. He doesn't even answer. For him, the phone might as well not exist. He will, indeed, reply to a text message. But not right away. He doesn't take it to work – he's a welder – because what for? You either work or you make calls. Not when he's fishing, either, because it might fall into the water. And they make them so flimsy these days that a bit of rain is enough to make them stop working. He once had a flip phone. Damn! It fell in the water, he took the battery out, dried it, and it worked like new. And now?In the mountains, he would prefer not to have too many people around. Though he doesn't want to go alone either. Because if you don't know the way, you can get lost. This way, you can latch onto someone. It's different on the Narew. There, he floats with no one around. He'll glide into an oxbow lake, and it's as if he were sliding over a carpet. Leaves of yellow water-lilies and reeds. As if nature were casting a tapestry under his punt. He glides along, his punt a breaker of green, and sees paths woven into this tapestry with black, muddy threads. They are trodden tirelessly by the hooves of deer and wild boar, the claws of beavers, and the webbed feet of ducks.Nature rarely surprises Mr. Czarek, but sometimes it manages. He's fishing one day. Moored in the reeds as usual. He's smoking a cigarette – one for three sessions. It's healthier that way. And suddenly, he hears: splash, splash, splash. Splashing comes from the bank. A person couldn't get through those reeds. It must be an animal. But what kind? It's splashing loudly. Powerfully. It must be a moose. And indeed, out of the corner of his eye, Mr. Czarek sees a moose cow and her calf entering the Narew. Oh, it's a good thing they passed him by because he would have been no match for a worried mother. Not even with his oar – three meters, thirty-seven centimetres – which he had prepared just in case. And he probably wouldn't have used it anyway. He'd sooner swim to the other side. Mr. Czarek likes nature. Respects it. His dog used to sleep in the house and ate what the people ate. But only from your hand, because if you put the same food in his bowl, he wouldn't touch it. He recently saw on TV somewhere a dog drowning in a firefighting reservoir. There was another dog with him, and when it saw its friend in trouble, it ran to get a human. And went straight for a firefighter! Finally, it jumped into the water itself to save its companion. And let someone try to say that animals are not intelligent. That they have no soul! And that's why, for anyone who hurts them – the highest penalty. Or do the same thing to them that they did to the animal, like that senator who dragged his dog on a leash behind his car. Tie him to a car and let him feel what suffering is. Well, what can you do? People are irresponsible.Mr. Czarek walks up Giewont to place his sixty-odd crosses next to the single one, and he thinks. He would maybe go somewhere in a camper van, but his wife doesn't want to. She's gotten a bit lazy. He even has to pick her up from her sister's in the neighbouring town. Nine hours at work, and then off to fetch her. But he goes because he feels sorry for his wife. Thirty-six years together. A lifetime. You have to learn to compromise. You have to learn to be there for better or for worse. And that's why he will keep driving to fetch his wife. And he will drive her to do the shopping, and on Saturday, when she cleans – because she always cleans on Saturdays – he will escape the house so as not to be in the way. He will escape to his punt. To the Narew.The Narew is calm, unhurried, shallow. But it can surprise you. It can unexpectedly send a fire station and young firefighters who don't know if anyone in the area uses a punt. But his father will surely know. Oh! There he is now. The father – Piotr – is coming out of the little shop by the fire station with a beer and some crisps, and he knows. And he calls. He calls Mr. Czarek's wife because everyone knows Czarek won't answer. For him, the phone might as well not exist. His wife answers and arranges everything. Tomorrow at twelve, because Czarek works until eleven. He will be waiting behind the playground by the kayak rental. With his oar – three meters, thirty-seven centimetres long. It could be ten past twelve or even twenty past. He'll wait a bit. Well, unless there's a storm. Not then. He doesn’t go out on the water in a storm.#Narew #narewnationalpark ... See MoreSee Less

Photo

View on Facebook
· Share

Udostępnij na Facebooku Udostępnij na Twitterze Udostępnij na LinkedIn Udostępnij przez e-mail

Peryferie is at Kapadocja-Turcja.

3 months ago

Peryferie
Wraz z Onet Podróże zapraszamy w podróż do niezwykłej, bo... śnieżnej Kapadocji 😁🤩#kapadocja #TurcjaOdkryłam tajemnice niezwykłej tureckiej krainy. Bajka wykuta w skale: Onet./Zdjęcia własnedlvr.it/TLF0S2 ... See MoreSee Less

Photo

View on Facebook
· Share

Udostępnij na Facebooku Udostępnij na Twitterze Udostępnij na LinkedIn Udostępnij przez e-mail

Peryferie is feeling puzzled with Andrzej Wiśniewski in Larnaca District, Cyprus.

7 months ago

Peryferie
He called me. The rate was standard for the first zone of the European Union. The connection was surprisingly good, considering he was calling from the 4th century BC.So, he calls and says that he was born here. Here in Larnaca, although then it was still called Citium. His name is Zeno. I know that because it showed up on my phone. I also scanned the QR code from the monument myself. I probably wouldn't have answered if I hadn't known who was calling. I usually don't answer calls from strangers.He introduced himself politely. Plus, his voice was pleasant and deep - a pleasure to listen to. So, I listened. And he says that he is the son of a merchant. The family was doing well; they lacked nothing because, in his time, Citium was a prominent trading port. He helped his father at work like a good son, being prepared to take over the business. Once, he sailed with goods - fabrics - to Athens. Normal thing - sell and come back. Not this time. The ship crashed, but he survived the disaster.This event changed his life. Yes, disasters tend to change lives. And contrary to popular belief, it is not always for the worse. Zeno himself sees the whole affair at sea as an extremely happy event. Thanks to this, he ended up in Athens, no longer as a merchant but as a man seeking knowledge and understanding. And he sought them from the great Greek philosophers. He soon became one of them himself. He taught that man should live in harmony with nature and accept everything that it sends with equal calmness. Even what is bad and negative from a human perspective. He delivered his teachings in the porticoes of the Athenian square called stoae. Hence, the name of his philosophy is Stoicism.I was surprised by his public speaking because, at the beginning of the conversation, he admitted that he did not like crowds. That he prefers nature, its harmony, wisdom and peace. I completely agree with him here, but apparently, the desire to spread knowledge was stronger than the self-preservation instincts. So, he went to the agora and preached his teachings. And in order not to be unfounded - he lived by them. He renounced wealth because it leads to nothing good. It only deepens divisions: the rich get richer, and the poor get even poorer. And he firmly believed that all people should be equal because equal they are. Period. The Athenians (certainly not all of them) liked his teachings so much that they gave him the Golden Laurel - a great distinction. What's more, they offered Zeno Athenian citizenship. However, he politely refused because he did not want to betray his native Citium.Zeno lived in Stoic tranquillity for a long time—for 98 years, he says—until finally, the Earth called him. How?"One day, I hit my toe; I think I even broke it. I knew right away that it was the Earth's calling. What to do. I said to Earth: "Yes, yes, I hear you! No need to shout like that." I lay down, closed my eyes, held my breath and died. But I've been talking here for far too long. And yet a man has only one mouth and two ears, which means he should talk less and listen more. Now go and explore my Larnaca, my Citium - says Zeno and hangs up.So, we're exploring. We explore the museum with the temple ruins of Citium. Maybe one of them was next to Zeno's house? Maybe. History locked in the remains of earthen walls is silent. But behind our backs, a lively and loud one unfolds. The ear-piercing screech of a beautiful blue parrot echoes. The elderly security guard catches it to his collection. According to the olden method, he put sticks smeared with a sticky substance on the pomegranate tree right next to the fruits, so plump they burst. If you put your finger on it, it will come off without any problems. The bird's tiny paws will not. It will get stuck until someone releases it. Or until it dies of hunger and exhaustion. The guard catches the parrot for his collection. Poachers en masse catch small migratory birds to the point of extermination of entire populations. They sell them to restaurants for bird shasliks - a traditional Cypriot dish. And what would Zeno say to that?He says nothing. Doesn't call anymore. Even when we visit his second monument on Europe Square. Around there are colonial buildings that once housed the port manager, the customs office and warehouses. Today, it is the City Hall, gallery and archive. Opposite is the promenade and marina with luxury yachts. And Zeno is nowhere to be seen. We walk, we search. We even illegally peek behind the ugly metal fences of the amusement park that is being dismantled. And we almost missed him, among the cables, scaffolding, metal parts and colourful lights that only yesterday were still carousels. He stands on a pedestal, which now serves as a stand for toolboxes, work gloves and half-empty water bottles. He stands in complete and utter chaos. And he stood like that when, for many months, human feet swirled above him. He stood in noise, din, and commotion. He stood and did not move. So stoic.Would he be just as stoic if he wasn't encased in stone?#cypr #cyprus #larnaka #larnaca_city #zenoofcitium #stoicyzm #stoicphilosophy ... See MoreSee Less

Photo

View on Facebook
· Share

Udostępnij na Facebooku Udostępnij na Twitterze Udostępnij na LinkedIn Udostępnij przez e-mail

Search

LEARN MORE

architecture architektura dom historia history home kuchnia kultura natura nature obyczaje religia

You Might Also Like

Obyczaje, Singapur
Jan 29, 2017

Chiński Nowy Rok na singapurskiej dzielnicy Chinatown

– Dwa! Dwa dolary za pudło ciastek! Dziesięć lizaków za pięćdziesiąt centów! – przekupień ze stoiska na...

Read More
0 0
Obyczaje, Singapur
Apr 19, 2018

Thaipusam – sposób na znalezienie szczęścia

W Singapurze, hinduska świątynia Sri Thendayuthapani rozbrzmiewa rytmiczną muzyką bębnów, dzwonków i transowym...

Read More
0 0

Comments

2 Comments
  1. posted by
    Barbara
    Jan 25, 2018 Reply

    Aż chciałoby się żyć wśród buddystów. Jak zwykle za mało zdjęć. Pozdrowionka

    • posted by
      Aleksandra Tofil
      Jan 30, 2018 Reply

      Ale za to film jest! 😀 😀 😀

Leave A Comment Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *


INSTAGRAM

peryferiemag

Karetką Dookoła Świata
Around the World in the Ambulance
From Poland to Alaska
📍 Our newest post 👇

[🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] - Fado to coś więc [🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS]
- Fado to coś więcej niż muzyka. To opowieść o przeznaczeniu, o tęsknocie, o miłości, o cierpieniu. Fado to portugalska melancholia – tłumaczy Tuxa.
Wchodzimy do niewielkiej restauracji. Miejsce pęka w szwach, mimo że do koncertu jeszcze godzina. Siadamy przy ostatnim wolnym stoliku. W powietrzu unosi się dymny zapach grillowanych owoców morza, szum rozmów i ekscytacja oczekiwania.
Pod przeciwną ścianą dwóch muzyków stroi gitary. Za ich plecami, błękit płytek azulejo układa się w pejzaż tarasów winnych nad rzeką Duero. Do gitarzystów dołącza właściciel restauracji. Kilka słów odzianego w czerń eleganckiego mężczyzny wywołuje salwę oklasków i zaraz potem kompletną ciszę.
Ciszę, która zaczyna wibrować od pierwszych uderzeń w struny. Rozrzewnione dźwięki lecą na trzepotliwych motylich skrzydłach w sam środek duszy. Rozlewają się po ciele ciepłem i tęsknotą. I wtedy rozlega się śpiew.
Głęboki, drżący emocjami tenor snuje przejmującą opowieść. Sala faluje do wtóru melodii. Zamknięte oczy. Splecione dłonie. Słuchanie przeradza się w odczuwanie.
Ostatnie dźwięki pieśni toną w owacjach.
Miejsce śpiewaka zajmuje kobieta z przepięknie haftowaną chustą na ramionach.
- Ta chusta to część historii fado. Nosiły je największe portugalskie pieśniarki. Tradycją jest, że kiedy kunszt śpiewaczki osiąga najwyższy poziom, inna uznana pieśniarka daruje jej taką chustę właśnie – mówi Tuxa.
Przy gitarzystach pojawiają się coraz to inne osoby. Młody mężczyzna, skończywszy posiłek, wstaje od stolika. Wyraźnie zdenerwowany żegna się znakiem krzyża i zaczyna śpiewać. Kelner w pośpiechu dolewa nam wino i zmienia talerze, bo jest następny w kolejce. Za nim kolejni goście, kolejni członkowie personelu. Śpiewać może każdy. I każdy potrafi. Potrafi tak, że wilgotnieją oczy. Drżą ze wzruszenia usta.
Trzy godziny później wieczór fado zbliża się ku końcowi. Ale zanim… Przy jednym ze stolików, gdzie miejsce zajmuje elegancka starsza pani, pojawia się urodzinowy tort. Dama kończy 92 lata. Sala odśpiewuje huczne „Parabéns pra você”, a dama – oczywiście – zaczyna śpiewać fado. Potem wraz z właścicielem restauracji tańczy między stolikami na zabójczych czarnych szpilkach.
Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Dzia Fragment podcastu, na całość zapraszamy do Działu Zagranicznego.
Five years ago, we left Singapore. We sold out al Five years ago, we left Singapore.

We sold out almost seven years of life there, and what was left fit in three bags per person.

A perfect lesson in minimalism before an even bigger one - squeezing life into a homebulance.

We managed.

Just like, we managed to leave stability, safety and comfort behind. Exchange them at a very low rate for the inconvenience, uncertainty, and often pure fear.

What for? To have an adventure? Enjoy the adrenaline rush?

That too.

But most of all, to find what is important in yourself and follow it to the end.

Even if the mind loses its mind, and common sense tears the hair out of its head.

They quickly came around.

Because it was worth it. Because it is worth it.

Our journey continues. It takes different directions, but it's getting us closer to Alaska every day. Even when we're staying in one place. Every day we walk the path we chose five years ago, and every day we appreciate it even more.

Even though sometimes we don't feel like it and think that maybe enough is enough. But then we look back. At all the road turns we overcome, all the ups and downs, all the tears of frustration and happiness. And all the people who have blessed our path with their existence.

Then we look ahead. At the road turns that wind before us, and everything that awaits there. Mystery? Sadness? Joy? Friendships?

And let Alaska be somewhere there, far away. Let it exist so that it can be reached.

But let the journey itself last as long as possible.

#aroundtheworldintheambulance
... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie tr ... W całej pracowitej przyrodzie tylko ludzie trwali bez ruchu.

Wędkarz w łódce po drugiej stronie jeziora zmienił się w konar z ramionami i wędką zastygłymi nad wodą.

W swoim domu kaszubski gospodarz Franciszek, do którego należy ziemia nad jeziorem, jeszcze nie odstygł z bezruchu snu. Otoczony domkami na dzierżawę, pełnymi snem letników, przekręca swoje osiemdziesiąt dziewięć lat na drugi bok. Gospodarki już nie ma. Już nie musi wcześnie wstawać.

Ale, kiedy się zbudzi, też będzie zajęty.
Najpierw sprawdzi obejście i swoje rzeźby: chłopków, co grają na organach i zagryzają fajki pod wąsami z szyszek, dwa białe zające, fliger, czyli samolot i działo ze szpuli po kablach i rury kanalizacyjnej. I wiatraki. Ten, co pokazuje czy bardzo dziś wietrznie – bardzo prosty, ale skuteczny, te wysokie z wnętrzem smukłych wieżyczek zdobionych kinkietami w kwiaty i ten jeden, jedyny, co zamiast czterech boków ma sześć.

Potem gospodarz podleje kwiaty. Tak jak obiecał żonie, kiedy szła na operację. Teraz od tygodnia dochodzi do siebie u córki. Już, już powinna wracać.

Wreszcie po śniadaniu siądzie do organów schowanych w szałerku. Zagra „Kaszubskie Jeziora”, a głos akordów, wzmocniony starym, ale sprawnym głośnikiem, poniesie się po jeziorze wprost do letników, co rozłożyli się na brzegu w kamperach.

Po koncercie pan Franciszek pójdzie do nich i za postój weźmie tyle, co na flaszkę. Bo tyle, co na piwo, to trochę za mało. Potem rozsiądzie się w jednym z letniskowych krzeseł i będzie młodym opowiadał jak to na Kaszubach się żyło i żyje.

Opowie, jak to za ojców było, kiedy przed wojną Niemiec rządził wioskami, a podatki były wysokie. A potem, we wojnie, jak chodził po domach z listą i trzeba było zdać plony, trzodę, ale tylko tyle, ile gospodarz mógł. I za to miał jeszcze płacone! Tak było we wojnie.

I pozwolenia były na ubój świniaka. Ale jak kto oszukał, to od razu – szu! – brali do Sztutowa! Chłop już nie wracał. A jak wiedzieli, że oszust? Ha! Brali mięso do weterynarza i ten pieczątki stawiał. Na każdym kawałeczku. A jak pieczątki nie było, to znaczy, że ubił drugie zwierzę. Kiedyś jeden nawet za owcę poszedł...

[Cała historia pod linkiem w bio]
W mleku utopiła nam się mysz. Wygryzła dziurę W mleku utopiła nam się mysz.

Wygryzła dziurę w kartonie. Wpadła.

No, nie powiem - były łzy, szloch. Rozpacz, nawet.

Andrzej wylał ją do kompostownika.

Myślę: „Pójdę i ja. Nie godzi się tak bez pożegnania”.

Kucam nad kompostownikiem i znów szlocham.

„Oj głupia, głupia! Po co ci to było? Samaś na siebie nieszczęście sprowadziła. W kuchni buszowałaś. Chleb i słonecznik kradłaś. Zżarłaś torbę na śmieci. Oj głupia, głupia! Zdechłaś tak, jak żyłaś – pazernie!”

No cóż, jaka była, taka była, ale była nasza. Niby zaroślowa, a jednak chatkowa.

„Zrobię jej ostatnie okrycie. Z liści” – myślę.

…

#koszarawa #góry #jesień #jesienwgorach #mountais #autumn #
[🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS] Obudził nas wybuch [🇬🇧ENGLISH IN COMMENTS]
Obudził nas wybuch gazu. Potworny huk zaraz za ścianą karetki. Wyjrzeliśmy przestraszeni. Zamiast zgliszczy i zniszczenia zobaczyliśmy potężną, kolorową czaszę startującego balonu.

- Ni hao! – z masywnego kosza podczepionego pod balon, dobiegło nas chińskie powitanie.

Wkrótce powietrzny pojazd zmienił się w maleńką kropkę zawieszoną nad horyzontem. Dołączył do dziesiątek jemu podobnych. Malutkich, gruszkowatych punkcików, jeszcze bezbarwnych czernią na tle nieba, czekającego na wschód słońca.

Chwilę później wszystko zaczęło nabierać kolorów. Zapieczone piaskowce Kapadocji nasiąkały złotem i pomarańczem. Zza ciemnej, nieregularnej linii horyzontu podnosiła się powoli jeszcze jedna czasza. Balon wschodzącego słońca dostojnie wzbijał się do lotu.

Usiedliśmy na klifie. Dziesiątki metrów pod naszymi stopami kolejne balony gotowały się do startu. Nad głowami unosiły się inne. Patrzyliśmy zahipnotyzowani, zaczarowani napowietrznym baletem. Zwieszeni między żywiołami – ze stopami w czerwonej ziemi Kapadocji, z głową w jej złotych chmurach.

#kapadocja #cappadocia #turcja #turkey #balloons #balony #yourshotphotographer #natgeoyourshot
Follow on Instagram
Copyrights © 2020 www.peryferie.com All rights reserved.
Back top